Na las muszę mieć czas.
Dużo by mówić o ostatnich trzech dniach, ale po tym wszystkim czuję, że żyję. W piątek krzątałam się po moim małym gospodarstwie, zbierałam orzechy (po nocnej wichurze same pospadały, zaoszczędziło mi to skakania po drzewach), pomagałam Magdzie ze śliwkami, sprzątałam mieszkanie, aż furczało i nawet zdążyłam się wybrać na młodzieżowe do Warszawy! Tak dawno nie byłam. Integracja z warszawską młodzieżą jest fajna.
W sobotę byłam w Podkowie na nabożeństwie. Zasadniczo miałam tylko zaakompaniować do jednej pieśni i zaśpiewać coś do wieczerzy, ale skończyło się tak, że prowadziłam lekcję, grałam do nabożeństwa, no i oczywiście śpiewałam, co miałam zaśpiewać. Jak sobie nabrałam sił przy posiłku, to razem z Janą i Poliną dopadłyśmy instrumenty, ja pianino, one skrzypce i ze 2 godziny grałyśmy nasze ulubione pieśni. Fajnie się z nimi gra. Dogadujemy się, pomimo tego, że dziewczyny dopiero od miesiąca próbują coś mówić po polsku. Więc używamy trochę rosyjskiego, trochę polskiego, angielskiego. Muzyka jest uniwersalnym językiem.
Niedziela też była aktywna, bo rozpoczęliśmy zbiórki i wybraliśmy się z naszą drużyną i Podkową do Lasku Kabackiego. Pobiegaliśmy solidnie po lesie w poszukiwaniu flagi, a potem podreptaliśmy na ognisko. Poniższe zdjęcia są autorstwa Błażeja.
Tak się czaiłam, czy jechać w mundurze wukadką, brałam strój na przebranie, a tu większość Podkowy przyjechała w moro. No to w drodze powrotnej nie miałam już takich dylematów.
W zasadzie McDonald nie jest już potrzebny.
Drużyna łączy ludzi :) poznali się na zbiórkach...
Tego dnia piekliśmy najdziwniejsze rzeczy: cebulę, banana, sojowe parówki, jabłka, chleb z masłem czosnkowym... Było pysznie. Dawno nie smakował mi tak chleb z masłem, jak po kilku godzinach biegania na świeżym powietrzu.
Dziewczynki powiedziały mi, że jestem najlepszą drużynową i że mnie kochają. Nie wiem, czym się zasłużyłam...
Nie oglądam więc już dzisiaj nic nowego i idę spać, bo padam ze zmęczenia.
Komentarze