Translate

Bajka, która tam się kończy, gdzie zaczyna.



Dzisiaj bez tekstu, bo nie ma miejsca. Zobaczcie tutaj.

***
A miejsce było potrzebne, bo na dzisiaj mam dla was bajkę. Alegoryczną. Zwykle nie rozwiązywałam moich alegorycznych historii, bo ich klimat w alegorii właśnie tkwił, ale tym razem nie muszę ochraniać niczyich nazwisk.

***

Związki z rozsądku nie bywają zazwyczaj udane.
Ona była jeszcze dzieckiem, kiedy rodzice zadecydowali: ten. Jest szlachetny, elegancki, kulturalny, ma bogate wnętrze i przebywanie z nim sprawi, że ona rozwinie swoje zdolności. Im wcześniej zacznie, tym lepsza czeka ją przyszłość. Co tu wiele mówić, idealna partia. Taki prawdziwy arbiter elegantiarum. I jeszcze w sąsiedztwie.
Słyszała wiele o nim wcześniej i wyobrażała go sobie. Nie był duszą towarzystwa. Nie lubił przebywać w grupie, przemawiał tylko czasami ponad wielkim zgromadzeniem, ale chociaż miał naprawdę dużo ważnych myśli do powiedzenia, nie zasiadał jakoś ze wszystkimi i nie dyskutował na równej, koleżeńskiej stopie. Był indywidualistą. Czuła podziw i szacunek połączony z nabożnym strachem. Tak, to musiał być ktoś wybitny.
Rodzice uznali, że powinni się lepiej poznać. Ale chyba nie był to zbyt trafiony pomysł w tym momencie. Przynajmniej w jej mniemaniu. Onieśmielał ją. Ledwo odważyła się wybąkać parę banalnych zdań. On też jakoś nie zdradzał chęci do poważniejszej rozmowy. Myślała: "Może potem się jakoś rozkręci. Znajdą się ciekawsze tematy do rozmowy." Ale mijały kolejne tygodnie, kolejne spotkania i nic się nie zmieniło. Po roku jej samej zdania te zdały się tak płaskie, że po jakimś czasie uznała, że nie można dłużej tego ciągnąć. Nie będzie się zmuszać. Rodzice byli niepocieszeni, ale uszanowali jej decyzję.

No nic, mówi się trudno i żyje się dalej. Ale został w niej jakiś sentyment. Kiedy widziała go z daleka, czuła, że chciałaby z nim porozmawiać. Tylko nie wiedziała o czym. Mijały lata na tych zmaganiach. Znajomi widzieli, że ją ciągnie do niego i trochę jej o nim opowiadali. Była zdziwiona, kiedy się dowiadywała, że wcale nie jest taki napuszony, że potrafi się śmiać i bawić ze wszystkimi, ale tylko w gronie wypróbowanych znajomych. Nie do wiary, to jednak się da z nim normalnie rozmawiać...
Wreszcie się odważyła. Zaczęła niby banalnie, o szkole, o muzyce itp. O dziwo, odpowiedział swobodnie, jakby od dawna się znali. Nie wierzyła, że to ten sam, z którym ledwo była w stanie wytrzymać przed 10 laty. Był zupełnie inny. A może to ona wreszcie zobaczyła go takiego, jakim był?
Teraz wszystko się odmieniło. Byli trochę oddaleni od siebie czasem i przestrzenią, więc spotykali się, kiedy i gdzie tylko mogli. Ona wymykała się nieraz z lekcji, on przyjeżdżał specjalnie tam, gdzie ona się udawała. Te skradzione chwile były jak święta. Z każdym dniem coraz bardziej, coraz więcej oddawała serce. Nie wyobrażała sobie, jak mógłby istnieć ktokolwiek inny, kto byłby w stanie go zastąpić...
W końcu to, co istniało między nimi, stało się oficjalne. On oświadczył się jej i został przyjęty. Jakżeby inaczej. I tak oskarżała siebie w duchu, jak mogła zmarnować tyle lat i być taka uparta. Jak mogła ciągle postrzegać go jako napuszonego, wyobcowanego sztywniaka, z którym nie da się porozmawiać. Teraz czeka ich cudowne, wspólne życie... Przez pierwszy rok narzeczeństwa.
Kiedy ona to wspomina, powtarza tylko: cudownie, fantastycznie, niesamowicie. Chciała tak szybko nadrobić wszystko, co zaniedbała przez 12 lat, kiedy nie chciała go przyjąć. Mogli spędzać ze sobą niemal całe dnie, a kiedy się rozstawali, ciągle za sobą tęsknili. Wszystko było jasne i proste. Prawdziwe szczęście zawsze jest jasne i proste. I byłoby tak, gdyby nie wmieszała się... rodzina.
Oczywiście jego, nie jej. "Arystokratyczna" rodzina, która uznała, że ich syn jest zbyt szlachetny, zbyt elegancki, zbyt kulturalny, żeby się wiązać z dziewczyną, która nawet nie ma wykształcenia. To tylko jakiś kaprys, burza hormonów. Ale trzeba pomyśleć o przyszłości. Jak to będzie później?

Teraz było trudniej. Ona, uparta i ambitna, postanowiła, że wypełni wymogi rodziny i skończy szkołę. Czekała ją ciężka, mozolna praca. Coraz mniej czasu mieli dla siebie. Rozdzielały ich obowiązki. Teraz nawet, gdy się spotykali, coraz trudniej było się porozumieć. Ona była zmęczona i nie miała nieraz siły, żeby być tak atrakcyjna, jaki kiedyś. Nagle pojawiły się blokady, które zupełnie utrudniały kontakt. Potrafili się nieraz kłócić całymi godzinami, ona wychodziła z płaczem, on z poczuciem winy, a to niczego nie rozwiązywało. A data ślubu była coraz bliżej... W chwilach rozpaczy biła się z myślami: a może powinni się rozstać?...

Załamana, postanowiła zmienić coś w życiu. Poszła poszukać porady specjalisty. Przecież nie można ciągle się usztywniać i kłócić ze sobą. Specjalista - kobieta okazała się najlepszym fachowcem. W ciągu roku odkręciła wszystko, co się piętrzyło przez ponad 12 lat. Spokojnie, cierpliwie tłumaczyła. Rodzina widziała zmiany w relacjach między nią a nim i była zaskoczona. Patrzyli na jej postępy i nie mogli uwierzyć, jak w tak krótkim czasie mogła tyle osiągnąć.

Zbliżał się dzień ślubu... Oboje byli zdenerwowani i przeżywali wszystkie przygotowania do tej chwili. Ale czuli, że przeszli naprawdę wiele i że są tego pewni.
Wreszcie STAŁO SIĘ. Mały kościółek, niewielkie grono najbliższej rodziny i przyjaciół, skromna sukienka, skromny garnitur, trema, potknięcie panny młodej na stopniach i triumfalny marsz na końcu. I to jej jedyne w swoim rodzaju uczucie, kiedy wychodzili przy dźwiękach muzyki razem z kościoła: "To uwieńczenie wszystkiego, co przeszliśmy..."

***
Bajka się jeszcze nie skończyła. Nadal trwa, jak to w bajkach, "długo i szczęśliwie". Są razem, pracują razem, ona oczekuje dziecka, snuje najróżniejsze plany, szykuje dziecku ubranka i zabawki. Ma klasyczne humory, czasem się śmieje, czasem płacze. Mimo tego jest przekonana, że poślubiła miłość swojego życia i to na dobre i na złe.

***

A żeby was nie trzymać w niepewności, rozwiązanie poniżej.

Komentarze