Translate

Izrael - z Jerycha do Jerozolimy

Poprzedniego dnia było za późno, żeby wchodzić do wody, ale nad Morzem Martwym już o siódmej rano jest naprawdę ciepło. Nie tracimy czasu i zaraz po obudzeniu wskakujemy do wody.


Morze Martwe jest położone w głębokiej depresji, temperatura jest tu o 10 stopni wyższa niż w Jerozolimie, która leży na wzgórzach. Przypominam: mamy marzec, a my pływamy. Jak do tej pory moje rekordowe osiągnięcie :)


Zasolenie wody jest tak duże, że nie da się zanurkować ani utonąć. Leżąc na plecach mamy cały czas nogi uniesione, jakbyśmy siedzieli na wodzie, przekręcając się na brzuch zachowujemy się jak dryfujący korek. Śmieszne uczucie, ale ma to pewne zalety: pomaga nauczyć się pływać bez strachu. Jedyne na co trzeba uważać, to na to, żeby woda nie dostała się do oczu, bo może wyrządzić poważne szkody. Jest też obrzydliwie gorzka w smaku i zostawia na skórze tłustą emulsję. Kąpiel w Morzu Martwym jest lecznicza dla skóry, przyspiesza gojenie się ran (kiedy wytrzymamy pierwszy szok wypalania soli). Po wyjściu z wody koniecznie trzeba umyć się z soli.

My też zrobiliśmy tradycyjne zdjęcie z gazetami. 

Nasza dalsza podróż prowadzi na północ, wzdłuż wybrzeża morza. Z okien samochodu podziwiamy plaże pokryte solą i wielkie kamieniste pustynie. Miałam nieśmiałe marzenie, żeby pozbierać trochę tej soli do kąpieli, ale przejechaliśmy kilka dogodnych zjazdów do morza i tym razem się nie udało.


 Naszym kolejnym postojem jest Qumran, miejscowość, w której odkryto zwoje Pisma Świętego pochodzące z III wieku przed Chr. Jest to również pustynny i gorący teren, w skałach widać groty, w których znaleziono dzbany z pismami.


Nasze "zwoje" ;)

Czytając przypowieść o synu marnotrawnym dowiadujemy się, że żywił się strąkami, które jadły świnie. Strąki te to owoce szarańczynu strąkowego, zwanego też drzewem karobowym lub ceratonią. Niektórzy przypuszczają, że zdanie w Ewangelii Mateusza oraz Łukasza o Janie Chrzcicielu, który żywił się szarańczą oznacza właśnie owoce szarańczynu, stąd nazywane są tez one chlebkiem świętojańskim. Z owoców wytwarza się karob, substytut kakao. Ze względu na jednakowy rozmiar i stałą masę (ok. 200 mg) nasiona karobu służyły dawniej jako precyzyjne odważniki, od ich nazwy ceratonia (gr. keration) wzięła się miara karat. 


Do Morza Martwego wpada Jordan i to on jest kolejnym punktem naszej wyprawy. Udajemy się do miejsca, gdzie Jezus przyjął chrzest, a także tam, gdzie Izraelici wkroczyli do ziemi obiecanej. Znaczenie tych obu wydarzeń wskazuje nam, że aby wejść do obiecanej przez Boga krainy, trzeba się wejść z wiarą do wody i dać się zanurzyć. Ja takie zanurzenie (chrzest) mam już za sobą, więc w Jordanie zamoczyłam tylko stopy. 


Następne miejsce niech zapowie poniższa piosenka:


Jerycho - najniżej położone miasto świata. Wstęp dla Izraelczyków na własną odpowiedzialność, ponieważ miasto leży na terytorium palestyńskim, o czym informują tablice.


Ruiny starożytnego Jerycho oglądaliśmy z platformy widokowej budynku nieopodal. Miejsce to po zburzeniu za czasów Jozuego zostało przeklęte i nigdy nie miało być odbudowane, a jeśli ktoś się tego podjął, to fundamenty miał postawić na swoim pierworodnym synu. Zapowiedź ta spełniła się. 


W Jerycho uzupełniliśmy nasze zapasy: kupiliśmy 100 pit i zapas falafeli oraz warzywa i owoce.  To miłe, że kiedy się przedstawialiśmy, że jesteśmy z Polski, napotykaliśmy na przyjazne reakcje: właściciel sklepu z warzywami kojarzył polskiego piłkarza Zbigniewa Bońka, a pan z kawiarni dał nam zniżkę na lody dla "polskich studentów". W ramach zakupów Tomek targował się też o dobrą cenę na 9 szalików. Tak rozpoczęło się nasze zanurzanie w orientalną kulturę handlu.

 Na tropie brazylijskich flag - w sąsiedztwie polskiej

Parada palestyńskiego wojska przez środek miasta.
Tego dnia pierwszy raz zobaczyłam kobiety w mundurze i z bronią i poczułam respekt.

Nad Jerycho wznosi się Góra Kuszenia, uznawana za miejsce, na które zabrał Chrystusa szatan, aby pokazać mu wszystkie królestwa świata. Na zboczu znajduje się bizantyjski klasztor, do którego prowadzi kolejka linowa. W Jerycho znajduje się też restauracja "Temptation", ale nie daliśmy się  jej skusić ;)


Droga z Jerozolimy do Jerycha to miejsce akcji przypowieści o miłosiernym Samarytaninie. A na czym jeździł Samarytanin? Na osiołku :) spotkaliśmy dwa osiołki idące wzdłuż drogi, ale nie przejęły się wcale naszą obecnością.


Na trasie znajduje się zajazd o nazwie "Dobry Samarytanin", ale nie dajcie się zwieść: to nie jest oryginalne miejsce gospody, gdzie Samarytanin umieścił rannego. Zupełnie przypadkiem natrafiliśmy po drugiej stronie drogi na ruiny, które wyglądały jak dawna gospoda. Stacjonowała tu grupa pielgrzymów ubranych w średniowieczne stroje, którzy udawali się do Jerozolimy. Nawiązaliśmy z nimi sympatyczną pogawędkę o znaczeniu wiary i religii. 
Btw. w Izraelu niemal KAŻDY potrafi mówić po angielsku, czy to pani na lotnisku Ben Gurion, czy smagły Arab na targu w Jerycho. Znając tylko ten język poradzisz sobie w tym kraju niemal w każdym miejscu. 


Droga cały czas pnie się w górę, temperatura nieznacznie spada. Krajobraz zmienia się bardzo szybko - z pustynnego na skalisty, ale porośnięty zielenią. Już niedługo naszym oczom pokazuje się piękna, wyczekiwana Jerozolima.
Jerozolima - miasto trzech religii i trzech kultur. Jak się odnaleźć tutaj, kiedy na każdym kroku trzeba uważać, w co jesteś ubrany, jak odpowiadasz i czyją stronę trzymasz? Czy mówić "szalom", czy "salaam alejkum"? Gdzie można przejść bez obaw, a gdzie lepiej zachować większą ostrożność? Gdybym wybrała się tu sama, nie wiedziałabym nic. Ale byliśmy z doświadczonym przewodnikiem Markiem, więc jerozolimski labirynt pomalutku się nam rozjaśniał.



Nasz nocleg w Jerozolimie mieliśmy zarezerwowany dzięki Airbnb.  w starym mieście. Mieszkanko całkiem sympatyczne, nasz gospodarz jeszcze przygotowywał je do użytku, więc zostawiliśmy rzeczy i poszliśmy, a właściwie pojechaliśmy samochodami na Górę Oliwną.


O Górze Oliwnej wspomnę jeszcze kilkakrotnie, bo odwiedzaliśmy ją często podczas naszego pobytu. Jest to bez wątpienia miejsce autentyczne, bo góra nie zmieniła swego położenia, a zatem Jezus na pewno na niej był. Tutaj rozpoczęliśmy dzień szabatu, wpatrując się w zachodzące słońce nad Jerozolimą.


W pewnym momencie w całej okolicy odezwały się śpiewy muezinów, nawołujących do muzułmańskiej modlitwy. Tworzyło to niesamowity orientalny klimat. 


Zanim słońce zaszło, nagraliśmy krótki filmik zapraszający na jutrzejszą transmisję z okazji Młodzieżowego Tygodnia Modlitwy, nadawaną właśnie z Jerozolimy.


Rozpocząć szabat w Jerozolimie było wielkim marzeniem Michała, ale każdy z nas miał chęć zobaczyć, jak miasto ogarnia świąteczny nastrój, sklepy są pozamykane, a wszyscy na ulicach pozdrawiają się "szabat szalom". W tym celu poszliśmy na stare miasto, do Ściany Płaczu. 


Wejście na teren Zachodniej Ściany jest strzeżone i obowiązkowo trzeba przejść przez bramki z wykrywaczem metalu. Nie można wnosić broni ani metalowych przedmiotów. Bramki są ze wszystkich stron. W szabat są wyłączone z powodu żydowskich przepisów o nierozpalaniu ognia, ale strażnicy przeszukali nasze plecaki bardzo dokładnie. 
Pod Ścianą Płaczu panuje niezwykle radosna atmosfera. Grupy mężczyzn ustawiają się w kółku, tańczą i śpiewają, niczym kibice na stadionie po zwycięskim meczu. Ubrani są w czarne szaty, mają u pasa sznurki modlitewne, a od ściany wychodzą tyłem. Potem długo jeszcze tańczą i śpiewają na placu. Żaden filmik nie odda tego, trzeba przyjechać i zobaczyć!


To był długi dzień, więc powoli udawaliśmy się w stronę samochodów, ale atmosfera święta udzielała się nam mocno. Chodząc uliczkami widzieliśmy przez okna rodziny jedzące szabatową kolację. W pewnym momencie ktoś wspomniał o szabatowej chałce i że fajnie byłoby takiej spróbować. Już nie pamiętam, kto rzucił hasło, żeby zapukać do jakiegoś domu i poprosić o spróbowanie takiej chałki, bo schowałam się za najbliższy róg, żeby nie uczestniczyć w tej obciachowej akcji. Ale reszta ekipy była mniej skrępowana, niż ja i zrealizowała ten plan, z triumfem częstując mnie chałką. Podobno moja mina na jej widok była niezapomniana.



Dalsza część wieczoru była niestety mniej radosna. Kiedy wróciliśmy do mieszkania, okazało się, że zarządzający mieszkaniem wymówili wynajem komukolwiek w trybie natychmiastowym. Nie chcę wdawać się w szczegóły, dlaczego tak wyszło, nasz gospodarz nie zawinił, ale żeby nie zostawić nas bez dachu nad głową w ramach rekompensaty znalazł nam nocleg w hostelu. Jeśli szukacie hostelu w samym centrum miasta, niedaleko Ściany Płaczu i z najlepszym widokiem na miasto, śmiało polecam Citadel Youth Hostel na ulicy św. Marka :)


W drodze do hostelu przydarzyła się nam jeszcze jedna pamiętna przygoda: nagle przed nami przebiegło dwóch mężczyzn, a za nimi policjanci z bronią. Rozglądaliśmy się bezradnie, nie wiedząc, co się dzieje, a po chwili zza rogu wypadli dalsi policjanci, schwytali dwóch ludzi i potraktowali ich paralizatorem. Najprawdopodobniej zdarzył się jakiś rabunek. Akcja była błyskawiczna. Kiedy dotarliśmy do hostelu, musiałam przez chwilę pobyć sama, żeby odreagować. Tego dnia zobaczyłam tyle broni i wojskowych naraz, do tego dwie stresujące sytuacje, to było dużo, jak na moje nerwy. Na szczęście prysznic był gorący, a łóżko bardzo wygodne. Szybko zasnęłam, odpoczywając po pełnym wrażeń dniu.

_________________________
Więcej zdjęć w albumie: https://goo.gl/photos/MM8gfKEmFGj4M7X56

Komentarze

Linda pisze…
Beautiful photos. :)