Translate

Izrael - śladami Jezusa

Sobota w Izraelu - czy może być lepsze miejsce? A do tego śniadanie na dachu z widokiem na Jerozolimę, dojrzałe awokado i granaty - chyba tylko osoba tak permanentnie niedospana, jak ja wtedy nie doceniała tego w pełni tak, jak na to okoliczności zasługiwały.


Tego dnia chcemy udać się śladami Jezusa, który odwiedzał swoich przyjaciół: Martę, Marię i Łazarza w Betanii. Droga prowadzi po raz kolejny obok Ściany Płaczu, następnie w dół obok Miasta Dawida, przecinamy dolinę Cedronu i wspinamy się na szczyt Góry Oliwnej. 

Na zdjęciach widać dwa wielkie grobowce, jeden z nich to grobowiec Zachariasza, nieco bardziej po lewej znajduje się grobowiec Absaloma. Wszystkie te miejsca oczywiście należy traktować jako umowne i nie przywiązywać do nich wagi, że rzeczywiście pochodzą z czasów biblijnych. Trudno jednoznacznie wskazać, że akurat w tym miejscu dokładnie stanęła ta czy inna postać. Jedno jest pewne: Góra Oliwna jest autentyczna i na pewno chodził tędy Jezus.




Na szczyt Góry Oliwnej prowadzą różne drogi, jedna z nich to długie schody. To nasza poranna zaprawa. Tego dnia założyliśmy specjalne koszulki z napisami po angielsku i hebrajsku: "Czy Jezus jest prawdziwym Mesjaszem?" oraz z tekstami biblijnymi zawierającymi proroctwa mesjanistyczne. Reakcje ludzi były naprawdę ciekawe, w zależności od miejsca i narodowości, ale naszym celem było rozmawianie o Bogu, a nie szukanie zaczepki czy prowokacji, więc w niektórych miejscach, gdzie hebrajskie litery byłyby nieprzychylnie widziane, zmienialiśmy koszulki. 
Po drodze zatrzymaliśmy się na herbatę u szejka Ibrahima, Beduina, który prowadzi schronisko dla pielgrzymów na Górze Oliwnej. Tradycja pomagania i udzielania gościny jest praktykowana w jego rodzinie z pokolenia na pokolenie, niezależnie od narodowości i wyznania. My także doświadczyliśmy jego gościnności i niezwykle życzliwego podejścia do ludzi. 


Chociaż na Górze Oliwnej znajdowało się wiele sanktuariów, jakoś z rana nie mieliśmy chęci na typowe zwiedzanie, więc przeszliśmy obok kościoła Pater Noster, ogrodu Getsemane, kaplicy Wniebowstąpienia krokiem niemalże obojętnym. Naszym celem była Betania, której dzisiejsza nazwa to Al-Ajzarija i leży w Autonomii Palestyńskiej. Otoczona jest murem od strony Jerozolimy, znajduje się tam punkt kontrolny i nie można stamtąd wyjść bez paszportów. Co by się stało, gdyby ktoś z nas zapomniał paszportu? Prawdopodobnie zostałby tam na zawsze :P tak mniej więcej odpowiedzieli nam strażnicy. 

Widok na Betanię z Góry Oliwnej. 

Gdyby nie mur, dostalibyśmy się do Grobu Łazarza bardzo łatwą drogą, ale tak musieliśmy znaleźć jakiegoś busa, który przewiózł nas od bramek do miejsca uznawanego za grób. W pobliżu znajduje się też kościół Marty, Marii i Łazarza. Wnętrze jest bardzo skromne, a jednak zatrzymało nas na dłuższą chwilę dzięki napisom po łacinie, pochodzącym z Ewangelii Jana. Taka refleksja po przejściu tej drogi: Pan Jezus musiał naprawdę mocno się przyjaźnić z tą rodziną, że wędrował taki kawał drogi z Jerozolimy na nocleg do nich!


W tym miejscu wdaliśmy się w dwie pogawędki z mieszkańcami Betanii: sympatycznym młodym człowiekiem, który sprzedawał bilety wstępu do grobu i właścicielem kawiarni. Jeden mówił o polityce, drugi o religii, czyli na tematy bliskie każdemu człowiekowi. Ja na polityce absolutnie się nie znam, nie wiem, o co chodzi w tym całym konflikcie izraelsko-palestyńskim, kto ma prawo do jakiej ziemi, kto był tutaj pierwszy i wcale nie mam ochoty tego rozstrzygać. Wiem tylko, że ludzie wszędzie są przede wszystkim ludźmi, którzy chcą żyć szczęśliwie ze swoimi bliskimi, zarabiać na życie, wierzyć i praktykować wiarę oraz nie czynić drugiemu, co im niemiłe. I ja chcę dla innych tego samego.


Ponieważ wszyscy mieli paszporty, udało się nam przejść przez bramki. Smutny jednak był widok ludzi, którzy musieli pozostać za murem i nie mogli stamtąd wyjść. Tego dnia nie widzieliśmy też za wiele turystów w Betanii, więc pewnie nie było im za wesoło. Owce pasące się pod murem również stanowiły bardzo wymowny widok. 


Patrząc na Górę Oliwną od strony Jerozolimy widać, jak stała się zasiedlona, ale znaleźliśmy tę ładniejszą część, porośniętą prawdziwymi krzewami oliwnymi, pełną zielonych tarasów. Bardzo miłe miejsce na odpoczynek i posiłek. Podczas postoju odkryliśmy, że jedna z puszek z hummusem nieomal eksplodowała :( prawdopodobnie nie wytrzymała dosyć wysokiej temperatury. 


Obiecywałam, że wspomnę nieco więcej o cmentarzu na Górze Oliwnej. To najstarszy cmentarz żydowski i zarazem najdroższy cmentarz na świecie, od ponad 2 tysięcy lat są tam grzebani zmarli. Można go zwiedzać wirtualnie w internecie. Na grobach zamiast kwiatów umieszczane są kamienie, co jest związane z klimatem i krajobrazem. 


Schodząc z góry mieliśmy już czas i nastrój na odwiedzanie miejsc. I tak zobaczyliśmy kościół Dominus flevit (I zapłakał Jezus), kościół Zbawienia Narodów i ogród Getsemane. Żal mi jedynie tego, że te miejsca są już tak komercyjne, że nie można ani trochę poczuć atmosfery zadumy i cierpienia. Ogród nie jest już ten sam i nie jest wcale wielki. W kościele są ciągle ludzie i nawet jeśli obowiązuje tam cisza, to wiadomo, że nie jest to to samo. 




Wędrując po Ziemi Świętej byliśmy nieraz podobni do starożytnych Izraelitów, którzy narzekali na wszystko: "czemu zatrzymujemy się tutaj tak długo, nie możemy już iść dalej? A czemu teraz pędzimy, na nic nigdy nie ma czasu? Ech, te falafele, ileż można jeść w kółko to samo? Wody, wody nam potrzeba... Marek, zrób coś..." Kiedy usychaliśmy z braku wody pod kościołem Dominus flevit, niespodziewanie znaleźliśmy kran z wodą. Marek okazał się Mojżeszem, który wymodlił wodę ze skały. 

Via Dolorosa

Weszliśmy do starego miasta przez Lwią Bramę, zwaną też Owczą Bramą. Jest to miejsce, gdzie w czasach świątyni prowadzono baranki na ofiarę. Tuż za Bramą Owczą rozpoczyna się Via Dolorosa i tutaj też oczywiście byłam lekko rozczarowana, bo przekonałam się, że bruk, po którym chodziliśmy, nie był tym z czasów Jezusa. Wzdłuż ulicy były rozmieszczone stacje drogi krzyżowej, stragany z pamiątkami dla turystów, restauracje, gdzie pielgrzymi mogli się zatrzymać i coś zjeść. Pomimo tego zgiełku kołacze mi się myśl, że w tamtych czasach mogło być podobnie: mnóstwo ludzi zgromadzonych z okazji święta Paschy, na ulicach gwar, a pośród tego jakiś więzień z krzyżem idący na miejsce kaźni. Niby zwyczajna sytuacja, a jednak niezwykła dla całej ludzkości.

Fragment oryginalnego bruku z czasów drugiej świątyni. 
Po tych płytach mógł rzeczywiście chodzić Jezus.


Według tradycji droga kończy się na miejscu, gdzie stoi Bazylika Grobu Pańskiego. Miejsce to jest uznawane za Golgotę i grób Chrystusa. Wydaje się to jednak mało prawdopodobne. Atmosfera miejsca też nas nie zachęciła, a zwłaszcza spazmatyczne reakcje ludzi, którzy kładli się na rzekomą skałę złożenia Jezusa z krzyża. Wszędzie śpiewy mnichów, dużo kadzidła - nie, to nie mogło być tutaj. 


Marek prowadzi nas do innego miejsca, położonego za Bramą Damasceńską - Ogrodu Grobu Pańskiego. Jest tutaj cicho i spokojnie, oprowadza nas przewodnik i z prawdziwą pasją opowiada o biblijnych wydarzeniach, podkreślając, że nie jest to wytyczanie świętego miejsca, ale rodzaj ilustracji dla lepszego wyobrażenia sobie tamtych scen. Podoba się nam takie podejście i w zadumie oglądamy ogród, wzgórze Trupiej Czaszki i pusty, niewielki grób. 

Jeśli się dobrze przyjrzeć, kształt skały przypomina czaszkę.


Jest już prawie zachód, koniec szabatu. Stajemy przed pustym grobem i śpiewamy pieśń A4H "Żyje Pan, pokonał śmierć, nie szukajcie Go tu w grobie, bo zmartwychwstał, tak jak rzekł!"


Wracamy do naszego hostelu na kolację. Przygotowujemy się do wieczornej transmisji z okazji Młodzieżowego Tygodnia Modlitwy, która będzie spod Ściany Płaczu. W kuchni spotykamy trzy dziewczyny z Polski, które podróżują po Izraelu. Marek zaprasza je na naszą jutrzejszą wyprawę na dziedziniec świątyni. 
Relacja jest w kilku częściach, na poniższym filmiku jest ostatni fragment, czyli dyskusja i wyprawa z kamerą pod samą Ścianę Płaczu i do jeszcze jednego pomieszczenia, dostępnego tylko dla mężczyzn! Obejrzyjcie koniecznie!


Powrót do hostelu okazuje się nie taki prosty. Kluczymy trochę po uliczkach, pytamy żołnierzy o drogę. Śmieją się z naszego zagubienia i z tekstu Tomka, który tytułuje towarzyszące mu dziewczyny jako swoje 4 żony :P w ogóle niemal wszyscy ludzie, jakich na ulicy spotykaliśmy, witali się z nami "szalom" lub "salam alejkum", pytali, skąd jesteśmy, pozdrawiali. Dla nas, zamkniętych w sobie Europejczyków, którzy mkną ile sił po ulicach, żeby tylko nikt nas nie zaczepił, było to dziwnym najazdem na naszą prywatność, ale po kilku dniach przyzwyczaiłam się do tego sposobu bycia. Nikt nie zaczepiał nas, prosząc o pieniądze, nie spotkaliśmy żadnego pijaka czy żula. Nie licząc natarczywych handlarzy widziałam zwyczajną ludzką ciekawość obcymi przybyszami i dużą życzliwość. Tutaj chwila rozmowy z człowiekiem jest równie ważna, jak ubicie interesu, zainteresowanie czyimś losem zdobywa życzliwość i zaufanie. To zupełnie inny świat, za którym już wiem, że będę tęsknić.

_________________________
Więcej zdjęć w albumie: https://goo.gl/photos/MM8gfKEmFGj4M7X56

Komentarze