Translate

#postanowiłam zostać na After Camp

Camp bis to nowe wydarzenie w letnim kalendarzu. Odbył się jako przedłużenie krótszego w tym roku campu właściwego i był dedykowany głównie dla młodzieży, jednak grupa, która pozostała, była raczej przekrojowa. 


Program campu bis był luźniejszy, ale główna forma została zachowana: pobudka nieco później, poranne nabożeństwo i wykład o 10.00 w dużym namiocie. Zaraz po wykładzie był blok warsztatowy, a potem przerwa na rekreację aż do wykładu wieczornego o 19.00. Taki układ sprawiał, że można było odpocząć i zaplanować różne wyjazdy w ciekawe miejsca, nie tracąc nic z programu.
Wykładowcą na Camp Bis był pastor Andrew Davis, który miał świetny kontakt z młodzieżą. Jego kazania były pełne ciekawych, a niekiedy dramatycznych historii z jego życia. W każdym wykładzie nawoływał do decyzji w różnych dziedzinach życia. Zachęcał do modlitw o rzeczy wielkie, powołując się na moc i potęgę Bożą. Wiele z jego myśli było potem cytowanych w zwykłych rozmowach, co świadczy, że jego przekaz był skuteczny.
Warsztaty dla młodzieży prowadził pastor Piotr Zawadzki, a dotyczyły one seksu. Mówił o zjawisku kodowania partnera podczas stosunku, wyjaśniał zagrożenia wynikające z niekontrolowanego współżycia. 
Popołudniowa rekreacja odbywała się albo nad wodą, albo na boisku. Jednym z nowych dla mnie sportów była zespołowa gra w frisbee. Z najbardziej zaangażowanych graczy pot lał się strumieniami, ale poziom endorfiny był wprost proporcjonalny :)
W poniedziałek udaliśmy się grupą 60 osób do parku linowego w Rudnicy koło Wałcza. Kilkugodzinne powietrzne wspinaczki przeplatane zjazdami zmęczyły większość uczestników, ale było to pozytywne zmęczenie, nagrodzone perspektywą oglądania świata z góry. Największą atrakcją był zjazd nad strumieniem czy na wysokości 15 metrów nad ziemią. Nie obyło się bez otarć od liny czy siniaków przy nieudanym hamowaniu, ale nikomu nic poważnego się nie stało. 


Kapryśna pogoda campowa dała się odczuć we wtorek, kiedy w południe nad jeziorem rozpętała się burza. Bardzo szybko jednak wyjrzało słońce i mogliśmy uczestniczyć w zapowiedzianej na ten dzień atrakcji, czyli w rejsie żaglówką. Nie była to długa wyprawa, ale krajoznawcza: nasza grupa odkryła mieliznę w jeziorze ;)
Późnym popołudniem pojechaliśmy równie liczną grupą, jak na parku linowym do Złocieńca. Podczas pobytu tam wykonywaliśmy pieśni, rozdawaliśmy literaturę i "Znaki Czasu", pastor Andrew miał kilkuminutowe wystąpienia, w których opowiadał o zdumiewającej miłości Boga do człowieka. Ludzie zatrzymywali się, słuchali i rozmawiali z nami. 
Tego dnia odbył się także wieczór dla kobiet. To wyjątkowy czas, w którym dzielimy się swoimi przeżyciami, mamy duchowy czas i coś dla ciała, czyli masaże, peelingi, poczęstunek i relaksującą muzykę. Tym razem dzieliłyśmy się myślami, co sprawia, że czujemy się wartościowe.
Panowie mieli swój męski wieczór przy ognisku. Toczyły się poważne rozmowy o życiu i śmierci i z wypowiedzi uczestników wynika, że chcą to kontynuować. 
Do samego końca stałym punktem wieczornych spotkań była kawiarenka, gdzie miały też miejsce tradycyjne spotkania "na plaży" na zakończenie dnia. Nigdy nie brakowało tam smacznego jedzenia i gorącej herbaty. 
Z takiego campu aż żal wyjeżdżać, ale kiedyś trzeba wrócić do domu i do cywilizacji. Życzę wszystkim, aby zachowali atmosferę campową przez cały rok w swoich myślach i relacjach. 

Komentarze

Anonimowy pisze…
Na czym polega kodowanie partnera podczas seksu?