Związek umysłów
Czytam ostatnio pamiętniki Canettiego "Die Fackel im Ohr" (Pochodnia w uchu). Lektura, ale ciekawsza, niż inne.
Elias Canetti jest pisarzem austriackim, nagrodę Nobla otrzymał w 1981 r. Jak wielu obywateli austriackich pierwszej połowy XX w. miał bogatą historię rodzinną - urodził się w Bułgarii, w rodzinie żydowskiej, która przywędrowała tam z Hiszpanii. Kształcił się również w Anglii i Szwajcarii, pisał w języku niemieckim.
"Pochodnia..." jest utworem autobiograficznym i filozoficznym. Obejmuje lata 1921-31, spędzone głównie w Berlinie i w Wiedniu. Opowiada o duchowym rozwoju Canettiego, spotkaniach, przyjaźniach, miłości. Mówi też o jego intelektualnych fascynacjach - relacjach władzy i społeczeństwa oraz o groźnych zjawiskach 20-lecia obserwowanych z bliska.
Najbardziej zainteresował mnie wątek jego "związku umysłów" z Vezą, opisany niezwykle głęboko. Potem, jak podają biografie, 1934 roku Veza Taubner i Elias Canetti, żyjący od lat w nieformalnym związku, zawierają małżeństwo z rozsądku, co mocno podkreśla Elias w liście do ukochanego, młodszego brata, Georges’a. Właśnie do niego, którego pociągają raczej młodzi chłopcy, Veza poczuje niebawem bliską uwielbienia sympatię. W niej będzie szukać oparcia w trudnym, symbiotycznym związku z Eliasem. Ten element biografii Canettiego jednak mało mnie interesuje. Ludzie są tylko ludźmi i podejmują różne decyzje, nie zawsze odpowiednie.
Znalazłam kilka ciekawych cytatów, które są w pewien sposób analogiczne do pewnych aspektów mojego życia umysłowego.
"Uczyłem się (...) bliskiego obcowania z człowiekiem myślącym, co polegało na tym, że nie tylko słyszy się każde słowo, ale próbuje je zrozumieć i daje temu dowód, odpowiadając precyzyjnie i bez zniekształceń. Szacunek dla ludzi zaczyna się od tego, że nie lekceważy się ich słów. "
"Zdumiewające w tych rozmowach było to, że nie wywieraliśmy na siebie nawzajem żadnego wpływu. Veza pozostawała przy zdobyczach, do których doszła sama. Pewne proponowane przeze mnie rzeczy robiły na niej wrażenie, ale tylko wówczas, gdy odnajdywała je w sobie, przyjmowała za własne. Boje trwały, ale nigdy nie było w nich zwycięzcy. Rozciągały się na całe miesiące, a jak się później okazało, na lata; nigdy jednak nie dochodziło do kapitulacji. Każde z nas oczekiwało zajęcia stanowiska przez partnera, nie uprzedzając go. Gdyby to, co mieliśmy do powiedzenia, zostało wypowiedziane przez złą stronę, zginęłoby w zarodku. Veza starała się właśnie tego uniknąć przez swoją dyskretną dbałość, czułą troskliwość, ale nie matczyną, gdyż byliśmy równymi partnerami. Mimo gwałtowności swoich słów nigdy nie starała się być górą. Ale nigdy by się też nie poddała i nigdy by sobie nie wybaczyła, gdyby dla świętego spokoju albo ze słabości przemilczała swoje zdanie. Może "walka" jest złym słowem dla określenia naszych dyskusji, gdyż wchodziła tu w grę głęboka znajomość partnera, a nie tylko ocena jego błyskotliwości i siły. Veza nie umiałaby mnie zranić w złym zamiarze. Ja z kolei za nic w świecie nie chciałbym jej urazić. A mimo to istniał jakiś przymus wewnętrznej wiarygodności (...)."
"Stopniowo zrozumiałem, że możliwość kontroli, bliskość drogi do mniej, pokusa ulegania każdej takiej zachciance wzmagały moją nieufność i stawały się dla nas niebezpieczne. Trzeba było stworzyć między nami dystans (...) najlepiej byłoby, gdyby między nami leżał cały Wiedeń, tak by każda podróż do niej i od niej dawała mi możliwość poznawania wszystkich ulic, bram, okien, lokali, nieulękłego słuchania jego wszystkich głosów, wydania się im na pastwę, wchłonięcia ich w siebie, a mimo to otwarcia się na wciąż nowe sprawy."
Ciekawe, prawda? Jeszcze nie skończyłam i intryguje mnie to, jak to się rozwinie dalej. Jak znajdę jeszcze jakieś ciekawe fragmenty, to je zamieszczę.
PS: Zaaplikowałam się wczoraj cebulą, czosnkiem, Gripexem i polopiryną. Dzisiaj wstałam lekko otumaniona, z zawrotami głowy, ale głos mam całkiem niezły :) Jutro pójdę na śpiew i zobaczę, jak będzie. Oby pozytywnie...
Komentarze