Translate

Wody, nieba mi potrzeba.




Pierwszy oficjalny dzień wakacji. Zaczęła się fantastyczna pogoda, można założyć szorty i sandały (dzisiaj odkryłam, że wróciły z naprawy od szewca w jakiejś podejrzanej reklamówce) i pośmigać rowerem po okolicy.

Pół dnia siedziałam w domu, sprzątając zajadle i tłumacząc kolejny filmik, więc w końcu słońce zaczęło przywoływać do siebie. Pojechałam przed siebie, nie wiedząc dokładnie dokąd jadę, co jest moim ulubionym sposobem podróżowania, wreszcie po dłuższym kluczeniu dotarłam do skrawka wody. Jak się okazało, były to Stawy Raszyńskie. Tego mi było trzeba na skołatane nerwy: woda, kaczuszki, słoneczko i modlitwa.


Nie umiem nie mrużyć oczu do zdjęcia, na dodatek znowu mi się porobiły jakieś jęczmienie :( utrapienie z nimi. Ale świetlik na to pomaga.

Prawie campowe klimaty. To już za 3 tygodnie... Jutro sprzęt biwakowy wyjeżdża do Podkowy i pojedzie z Micykami. Ja dołączę do nich w Łodzi za 2 tygodnie. Denerwuję się tym wyjazdem. Jak zwykle wszystko czarno widzę. Tym razem nie będzie rodzeństwa ani busa,więc trochę smutno. Może jak będę padać na twarz ze zmęczenia, to nie będzie siły na pielgrzymki do świątyni dumania, która od 6 lat jest niestrudzonym powiernikiem Sercowych rozterek.
 

A może wypadałoby mieć już w końcu męża i dzieci?...

Komentarze