Translate

Prawie wakacje...


Och, co za weekend... Działo się tyle, że nie było kiedy się denerwować egzaminami. Jakoś w międzyczasie się je napisało. W sobotę kompleksowa obsługa nabożeństwa (lekcja w klasie młodzieżowej, psalm, pieśń i czytanie tekstów w trakcie wieczerzy), potem spotkanie i obrady grupy obozowej, wszystko po 4 godzinach snu i zaległościami z poprzedniej nocy, a dzisiaj rano dalsza część spotkania, trzy egzaminy i zbiórka w Podkowie połączona z ogniskiem. Uwielbiam takie maratony, czuję wtedy, że żyję. Pozostał jeszcze jeden egzamin, z dydaktyki, ale to bez większego problemu zdam na 5. Im człowiek jest starszy, jakoś mniej nerwowo reaguje na stres egzaminacyjny.
Nastał czas na przygotowania na camp i obóz. Pachnie już wakacjami. Dzisiaj, kiedy przesiąkłam dymem z ogniska, pogryzły mnie mrówki i bujałam się w spódnicy i sandałach, poczułam lato. Lasu, wody i nieba mi trzeba. W murach można zgrzybieć do reszty.

Wniosek z dzisiejszego dnia: nawet na egzaminach można się czegoś nauczyć.
Przykład: pneumomatologia - nauka o Duchu Świętym (a nie o duszy, jak z początkowej dedukcji wynikało), charytologia - nauka o łasce (niestety zapomniałam o angielskim "charity", które mogłoby naprowadzić na właściwe hasło).
Zapomniałam z tego wszystkiego zgłosić propozycji tematu pracy licencjackiej. Może napiszę coś o pathfindersach? :)

Komentarze