Translate

Patrz wyżej - camp 2016

Obowiązkowy punkt wakacji - camp. Od 2005 roku nie opuściłam żadnego. Trudno sobie wyobrazić lato bez przyjazdu do Zatonia. Co roku przyjeżdżam z podobnymi oczekiwaniami, ale za każdym razem jest trochę zaskoczenia. Jak było w 2016 roku?



Tym razem nowością był PreCamp, czyli luźniejszy camp przed właściwym campem (relacja tutaj, zdjęcia tutaj). Trochę padało i pogoda była melancholijna, ale tylko pierwszego dnia. Potem było już tylko słonecznie.

Zwycięski mem. Nagrodę oddałam drugiemu uczestnikowi.

Na PreCampie bawiliśmy się w Sławogrodzie - replice średniowiecznego grodu słowiańskiego.




W tym roku podjęłam się niełatwego zadania muzycznego i przez to niemal na wszystkich zdjęciach z campu siedzę przy pianinie na scenie. Młody zespół campowy z energią śpiewał i grał, a ludzie śpiewali z zaangażowaniem. To właśnie i wszystkie podziękowania, jakie spłynęły od ludzi są najlepszą nagrodą za ten wysiłek.




Niestety dzień przed wyjazdem dopadła mnie paskudna choroba i przemęczyłam się tak przez półtorej tygodnia, kaszląc, kichając i chrypiąc. Kładłam się wcześnie spać i starałam się odpoczywać, kiedy czas na to pozwalał. Ale brałam udział w programie i grałam, bo w tym choroba nie przeszkadzała. Odpuściłam sobie tylko speed chat, bo nie byłam w stanie mówić i niestety, nie zaśpiewałam na naszym premierowym koncercie z All4Him :((( 

5 minut przed premierą. 
Tym razem słuchałam koncertu zawinięta w koc. Wielka radość i przyjemność słuchania :) 

Mówcy byli fantastyczni. Udało mi się ich poznać osobiście (ach, życie wokół sceny).
Sam Gungaloo z Anglii - inicjator Sobotniej Sofy, energiczny młody facet, który zmienił moje patrzenie na znane biblijne fragmenty. Za każdym razem miałam efekt "aha". Oprócz tego był naszym towarzyszem podróży do Zatonia, stołował się na śniadaniu w naszym domku i można z nim było tak normalnie pogadać na życiowe tematy. 


Lee i Marji Venden - przyjaciele Jezusa, którzy zarażali innych swoją pasją. Niezwykle pogodni ludzie, życzliwi dla każdego. Pastor Lee wysłuchał życzliwie moich dylematów związanych z trzecim programem, dziękował nam za śpiew przed wykładami, a jego żona Marji dopytywała się o moje zdrowie. Dobrze było och oboje poznać i razem z nimi siadać codziennie u stóp Jezusa.


Znajomi i przyjaciele - bez tego camp nie byłby campem. Niestety lata mijają, moi znajomi tworzą rodziny, są zapracowani i trzymają się coraz bardziej w swoim gronie, ale zbieram i doceniam wszystkie te pojedyncze momenty, kiedy mogliśmy pogadać chociaż chwilę, przejść się na spacer do lasu z psami, usiąść w kawiarence i zjeść tosty czy nawet zasiąść wokół stołu z komputerami, ale rozmawiając i pracując. Może już jestem za duża na włóczenie się z przyjaciółkami po campie i robienie milionów zdjęć; czasami jednak brakuje mi tych beztroskich momentów, które wypełniały poprzednie campy. 






 Sentymentalne podpisy na campowych ławkach z czasów, kiedy nie było Facebooka...

W tym roku na campie wypadła moja 11. rocznica chrztu :) tego samego dnia chrzcili się inni młodzi przyjaciele. Znowu razem z pathfindersami włożyliśmy mundury i świętowaliśmy niezwykłą uroczystość. 










Paweł :) so proud!

Co jeszcze? Robiłam bardziej szczegółowe zapiski w moim dzienniku, ale chyba niekoniecznie chcę się nimi dzielić :) niech te wspomnienia pozostaną dla mnie.



_____________________________________
Więcej zdjęć na https://www.facebook.com/campzatonie/
Tym razem młode pokolenie przejęło relacjonowanie z campu. Polecam stronę http://mlodzi.adwent.pl/category/camp-2016/ gdzie przeczytacie sprawozdania z poszczególnych dni campu.

Komentarze