Translate

Juuten Tach, Berlin!

Piątek, 12 sierpnia
Thank God, it's weekend :)

Jadę do Berlina. Mam długi weekend, co będę siedzieć w Warszawie. Wracam w piątek po pracy do domu, pakuję się, spotykam się z moimi sąsiadami na rozpoczęcie sabatu, rozmawiamy, aż oni muszą już iść spać, a ja zbieram się do wyjścia. Mój autokar wyjeżdża o 23.30. W praktyce okazuje się, że to tak oblegana pora, iż do Niemiec jadą aż trzy autokary, a nasz rusza grubo po północy. Zapowiada się noc bez snu, bo jak żyję, nie umiem spać w autobusie. Zamykam jednak oczy, przykrywam się szalem i usiłuję zasnąć. 

Sobota, 13 sierpnia
Juuten Tach, Berlin!*



Dojeżdżam do znajomego już dworca ZOB i kieruję się bez wahania na stację S-Bahna Messe Nord. Do Birkenwerder jadę z przesiadką na Gesundbrunnen do innej linii. Na stacji czeka Artem i idziemy razem do domu. Po drodze usiłuje mnie namówić na wybranie się na nabożeństwo w zborze internacjonalnym, które jest o 11. Jestem tak nieprzytomna, że się zgadzam na wszystko, co mi potem Ola proponuje. Kładę się i próbuję zasnąć chociaż na godzinkę. Prawie odlatuję, ale słyszę jakieś gitarowe dźwięki, więc wstaję zrezygnowana i widzę, że za drzwiami mała AnnaSophia brzdąka na ukulele. Nie warto teraz spać, zdrzemnę się po południu. Zbieramy się do wyjścia, ja z Olą S-Bahnem, Artem rowerem. Ola zabiera ze sobą cały arsenał niezbędnych rzeczy, łącznie z jedzeniem na obiad i ruszamy praktycznie tą samą trasą, którą właśnie przejechałam - kościół jest przy Westend. Gadamy całą drogę, a właściwie Ola mówi, a ja walczę ze snem, zadając pytania. Tuż przy kościele jakiś rowerzysta na nas dzwoni i okazuje się, że to Artem. Zajęło mu to z ponad półtorej godziny i jest nieźle zmachany, ale zadowolony. 
W kościele na Schloßstrasse nabożeństwa odbywają się w dwóch salach: dużej sali głównej i mniejszej na dole. O godzinie 10 na dole zaczyna grupa polska. O 11 w dużej sali jest nabożeństwo internacjonalne po angielsku. O 13 na dole ma grupa portugalskojęzyczna, a jakoś godzinę później u góry większa grupa hiszpańskojęzyczna. Wiem, że jest jeszcze kościół rosyjskojęzyczny, ale nie wiem, w którym miejscu. 
Nabożeństwo jest tradycyjne, ale radosne, pełne pieśni i powitań "Happy sabbath". Panuje bardzo rodzinna, życzliwa atmosfera. W zborze dominują ludzie z Afryki. Są ubrani w kolorowe tradycyjne stroje. Wszyscy wyglądają odświętnie. Punkty programu są wyświetlane na ekranie lub zapowiadane pieśniami. Bierzemy udział w lekcji szkoły sobotniej, słuchamy kazania, moje skupienie jednak powoli się kończy. Decydujemy wrócić na obiad do domu, chociaż mają tam poczęstunek, żeby zaraz później móc się zdrzemnąć. Obiad jest tak dobry, że nie trzeba mi wiele, żeby zasnąć. Tym razem nie przeszkadza mi żadne ukulele. Łapię jakieś 3 godziny spania.


Jest już osiemnasta i na dalekie wyprawy nie mamy chęci, ale wybieramy się na spacer do lasu. Koło Birkenwerder jest bardzo ładny las, można po nim godzinami wędrować przejrzystymi ścieżkami albo jeździć na rowerze. Rosną w nim jagody, których Niemcy nie zbierają, ale my tak. Jemy, aż mamy umazane ręce i twarze. 




Wędrujemy sobie, gawędząc o tym i owym, napotykamy tablice przyrodnicze o nietoperzach i kolejne jagodowe polany oraz zarośla jeżyn. 




Na koniec wyprawy dochodzimy już do budynków i Ola z Artemem pokazują mi ich wymarzony dom. W ogóle w okolicy jest dużo ładnych domów. Gdybym miała wybrać jeden, w którym chciałabym zamieszkać, trudno byłoby się zdecydować.
Wieczorem Ola zabiera się za konfigurację nowego telefonu, co pochłania nam wieczór do końca. Wstawiamy jeszcze polski żurek z torebki, który przywiozłam Oli z Polski (oj, dużo naszego dobrego jedzenia w tych Niemczech nie mają). Wyszukałam żurek z Kucharka, który jest bez tłuszczu wieprzowego. Nigdy wcześniej nie zwróciłam na to uwagi, dopóki Ola nie poprosiła mnie, żebym jej taki poszukała. Żurek jest pyszny, pachnie mocno wędzonką. Wcinamy zapamiętale, może oprócz Artema, który nie lubi kwaśnych smaków. Dla nas to ulubione smaki dzieciństwa. 


Dzień był długi, ale spokojny. Taka dobra, rodzinna sobota.
__________________________________
*Juuten Tach - Guten Tag w gwarze berlińskiej.

Komentarze