Translate

Jordania - podróże międzygraniczne


Jest czwarta rano. Rozpoczyna się jordańska przygoda.
Przypominam sobie, jak kilka miesięcy wcześniej dostałam telefon o 23 (już od godziny spałam błogim snem) od Marka, który informuje, że jest promocja na bilety WizzAir w okresie świątecznym tylko do północy i czy decyduję się na wyprawę. Po 10 minutach dochodzenia do przytomności mówię: a niech będzie, jadę! Urlop wywalczyłam kilka dni później.


Jedziemy na lotnisko Chopina. Fantastycznie, że loty do Ejlatu są też z Warszawy. Dlaczego do Ejlatu w Izraelu, skoro wycieczka jest do Jordanii? Otóż dlatego, że nie ma bezpośrednich lotów do Jordanii i są strasznie drogie. Z Ejlatu natomiast jest zaledwie kilka kilometrów do granicy z Jordanią i można się tam dostać zwykłą taksówką.


Żegnamy Warszawę, nad którą właśnie rozlewa się cudowne wschodzące słońce. Potem przelatujemy nad Karpatami, Rumunią, Turcją, Cyprem i izraelską pustynią. Widzimy ośnieżone szczyty, parujące doliny rzek i wąwozy skalne. Jest tak pięknie, że chce się krzyczeć.


Około południa czasu lokalnego (Izrael jest +1 h względem Warszawy) lądujemy w samym środku... pustyni. Tak, lotnisko Ovda jest oddalone 60 km od Ejlatu i dookoła tylko piaski i skały. Zanim jednak dostaniemy się do Izraela jest przeprowadzany wywiad podczas kontroli paszportowej. To kilka pytań: dokąd się wybieramy, na ile dni, jakie miejsca chcemy zobaczyć, ale jak się później okaże, łatwiej wjechać do tego kraju niż z niego wyjechać. 
Na powitanie dostajemy prezent: krem do rąk z minerałami z Morza Martwego. Jest lekki i przyjemny w zapachu, podczas podróży używałam go cały czas. W Polsce produkty z Morza Martwego kosztują kupę pieniędzy, ale jednak są rewelacyjne dla skóry.


Z lotniska jadą autobusy do Ejlatu. Bilet można kupić u kierowcy za 21,50 szekli. Trasa biegnie wzdłuż granicy z Egiptem przez wzgórza i dalsze fragmenty pustyni, więc jest co oglądać przez godzinę. Śmiejemy się, że to takie ichniejsze Bieszczady, tylko suche. 
Z dworca autobusowego w Ejlacie wystarczy złapać taksówkę do przejścia granicznego za około 10 dolarów i po kilkunastu minutach jesteśmy już na granicy. Żeby wydostać się z Izraela trzeba zapłacić opłatę wyjazdową 100 szekli, a następnie przejść przez kolejne kontrole paszportowe na jordańskim przejściu granicznym. Oprócz tego na wejściu wypełnia się formularz o wizę, który uprawnia nie tylko do wjazdu do kraju, ale także wejścia do Petry za promocyjną opłatą 55 dinarów za 2 dni, jeśli pobyt w kraju wyniesie przynajmniej 3 noce. 
Przy przekraczaniu granicy uderza nas kontrast dwóch krajów. Izrael jest bardzo uporządkowany, urzędnicy są skrupulatni, Jordania jest bardziej dzika. Przekonujemy się niedługo później o tym jadąc taksówką do Akaby. Kierowcy walczą o miejsce na światłach bez pardonu i w duchu żałuję, że nie pokusiłam się o odszukanie środkowego pasa. 


W Akabie wynajmujemy 3 samochody i pakujemy naszą 15-osobową ekipę do nich. Właściwie cały dzień schodzi nam na sprawy organizacyjne: najpierw lot, przejazd do granicy, przejazd do Akaby, a tam cała procedura wynajmu. Trzeba się dobrze natrudzić, żeby wywalczyć samochód właściwych rozmiarów, żeby nie wylądować w malutkiej Toyocie Yaris z walizkami na kolanach. Właściciel punktu okazuje się jednak wszechstronny: oprócz samochodów wymienia nam też dolary na dinary i ma w asortymencie pamiątkowe magnesy z Petry. Tylko karty SIM trzeba kupić w innym punkcie. Na kupno kart decydują się tylko 4 osoby, które potrzebują stałego dostępu do internetu. Dzięki temu mamy też wewnętrzną komunikację między samochodami w sytuacjach kryzysowych, jak np. zgubienie drogi (albo kiedy ktoś nie włączy krótkofalówki). Opłaty za połączenia w roamingu są koszmarnie drogie, więc praktycznie zaraz po przyjeździe przełączam telefon w tryb samolotowy, żeby przypadkiem czegoś nie odebrać. Jestem zdana tylko na wi-fi w hotelach i innych przypadkowych miejscach raczej raz dziennie.
W oczekiwaniu na załatwienie formalności krążymy po mieście w kilka osób i nawet udaje się zabłądzić nad Morze Czerwone. Woda jest ciepła i przejrzysta, więc już się cieszymy na sobotę, kiedy spędzimy nad morzem cały dzień.




Wpadamy jeszcze na zakupy do Carrefoura (tak, w Jordanii też go mają). Kupujemy obowiązkowo hummus, warzywa, owoce i inne niezbędne do życia produkty. Niestety pieczywa już nie mają, ale znajdujemy pity później w sklepie ... na stacji benzynowej. Nie jestem w stanie podać ceny za sztukę, bo każdej z nas, która kupowała, sprzedawca policzył inaczej. Ja za 15 piastrów kupiłam 6 sztuk. 
Na stacji benzynowej zaczynają się jordańskie machlojki. Chociaż licznik pokazuje wyraźnie cenę, na terminalu płatniczym sprzedawca nabija płatność o 10 dinarów większą. Jeśli ktoś się nie zorientuje i nie wykłóci, to będzie stratny o 50 zł (kurs dinara: 1 JOD = 5,01 PLN). Czasem trzeba się odwoływać do wyższych instancji: "Allah patrzy" albo zwyczajnie postraszyć policją. Na dwóch z trzech stacji, gdzie tankowaliśmy w czasie naszej drogi musieliśmy się wykłócać o swoje pieniądze. Mało przyjemny incydent, ale cóż: w krajach arabskich trzeba się o wszystko targować.
Rozpoczynamy długą podróż na północ kraju do Madaby. Jedziemy wzdłuż Morza Martwego. Na drodze trzeba być cały czas czujnym, bo zdarzają się bardzo często nieoznakowane progi zwalniające i jak się ktoś za bardzo rozpędzi, może uszkodzić podwozie. Oprócz tego kierowcy nie używają kierunkowskazów, za to namiętnie jeżdżą na światłach awaryjnych. Każdy wyjazd więc rozpoczynamy modlitwą o bezpieczną podróż.
W czasie jazdy wymieniamy żarciki przez krótkofalówki i tak płynie ta długa trasa. W naszym samochodzie włączamy radio i leci arabska muzyka, a potem jest czas modlitw i czytania Koranu. O dziwo ta melodia mi się podoba i bardzo uspokaja. Pojawia się nawet kolęda "O Tannenbaum" śpiewana po arabsku z typową dla nich melodyką. Christmas jest także obecny w muzułmańskim kraju i nikomu nie przeszkadzają przystrojone choinki. 
Na samym północnym krańcu Morza Martwego droga odbija w bok i jedziemy ostro w górę, aż samochody się grzeją. Jest coraz silniejszy wiatr i walczymy o utrzymanie się na jezdni. 
W końcu docieramy do Madaby i naszego hotelu. Jest już północ. Uczymy się podstawowych czynności do sprawdzenia w kolejnych miejscach: przycisk klimatyzacji, która w większości miejsc była naszym ogrzewaniem; bojler włączający ciepłą wodę do mycia; gniazdka przeważnie z angielskim wejściem; pościel lub jej brak; hasło do wi-fi. 
Z trudem zasypiam po pełnym wrażeń dniu. Czeka nas zaledwie kilka godzin snu przed wyprawą kolejnego dnia.



Polecam vlogi od Tomka - Ościstej Ryby, które przypomną jeszcze więcej zdarzeń i krajobrazów z tego pięknego kraju :) 

_____________________
Przydatne linki:

Revolut - karta płatnicza do transakcji walutowych: https://www.revolut.com/pl/?lang=pl
Madaba Hotel: tutaj 
Więcej zdjęć z Jordanii: https://photos.app.goo.gl/RB6FFHfUhon40vXW2


Komentarze