Translate

Jordania - Akaba i Morze Czerwone


Do Akaby docieramy w piątek wieczorem. Nasz hotel znajduje się poza miastem, zaledwie 200 od plaży. I chociaż mają tu najwolniejsze wi-fi w całej Jordanii, a wieczorem grasują komary, których nie spotkaliśmy przez cały pustynny kraj, to i tak wsiąkamy całkowicie w klimat miejsca.





Aneta, Aga i ja, czyli nasz stały skład od początku podróży jesteśmy ulokowane w pokoju rodzinnym, gdzie są dwa wielkie podwójne łóżka. Pokoje są właściwie częściami niewielkich domków, które tworzą mini osiedle. Przed domkami są tarasy z fotelami, można tam posiedzieć wieczorem lub rano. Niestety zasięg wi-fi jest tylko przy jednej z altan koło recepcji i tam udajemy się na wieczorne spotkanie.


Gospodarze tego miejsca są bardzo mili. Niedługo później przychodzi pan z herbatą dla całej naszej grupy, a dziewczyny dostają wisiorki. Pomimo późnej godziny czujemy się jak w lecie. Siedzimy z bosymi stopami i chłoniemy przyjemne ciepło po rozgrzanym słońcem dniu. 


Sobota jest dniem odpoczynku po wycieczkach górskich. Śpimy do 8, idziemy na śniadanie na zadaszone miejsce posiłku. Nie ma pośpiechu także wśród obsługi. Pan, który wydaje prowiant na śniadanie i niewiele mówi po angielsku zabawia nas swoim ulubionym żartem z upuszczaniem talerza.
O 10 spotykamy się w altanie z wczorajszego wieczoru z drugą częścią ekipy, która nocowała w innym miejscu. Jest wietrznie i jeszcze niechętnie myślimy o pójściu na plażę. Spędzamy czas na studium szkoły sobotniej i dyskusji na religijne tematy. 
Około południa przenosimy nasze spotkanie na plażę. W naszym hotelu jest wypożyczalnia masek do nurkowania po 3 JOD na cały dzień. Bierzemy kilka masek na spółkę, żeby ponurkować. Wiatr trochę ucichł, więc wchodzimy do morza.


Miejsce, w którym oglądaliśmy rafę koralową to tzw. Japanese Garden. Znajduje się tutaj wrak zatopionego czołgu całkiem niedaleko od brzegu. Wskazuje go nam jeden nurek, który podprowadza nas tuż pod niego. Podrzucam kilka filmików zrobionych przez nurków, które pokażą krajobrazy zarejestrowane przeze mnie jedynie oczami.


Właściwie po raz pierwszy zanurzam głowę w masce pod wodą i tylko oglądam widoki z góry, bez schodzenia głębiej. To niesamowite uczucie zobaczyć krajobraz, który znało się tylko z filmów przyrodniczych. 



Nasz dzień jest przeplatany dalszym studium Biblii, pływaniem, wygrzewaniem się w słońcu, obiadem i w końcu przed 17 zachodzi słońce nad górami naprzeciwko. 


To niezwykłe, jak w ciągu minuty słońce chowa się za horyzontem. Śpiewamy pieśń "Cudowna łaska" i żegnamy dzień szabatu. 



Wieczorem mamy jeszcze rozważanie biblijne Grześka o obietnicach Bożych i kilka motywacji na zbliżający się nowy rok. 
Wybieramy się do miasta na zakupy przed sylwestrem na pustyni. W Carrefourze znajduję półkę ze zdrową żywnością, gdzie mają chałwę słodzoną ksylitolem. Kosztuje duużo więcej, niż taka zwyczajna, więc decyduję się na trucie cukrem. Ale przynajmniej jest made in Jordan.
W naszej ulubionej altanie znowu jesteśmy częstowani herbatą i gramy w grę "Imperia", która pochodzi z Ukrainy. Wieczór trwa jeszcze długo. Toczymy poważne rozmowy na życiowe tematy z Piotrkiem i Pawłem, który lubi zadawać pytania, na które ciężko znaleźć od razu odpowiedź. Na koniec odkrywamy jeszcze taras na dachu domku, skąd widać kawał morza.
Nie wybieram się już z nimi na spacer w nocy na plażę, bo czas na trochę snu przed wyprawą na pustynię.



______________________
Przydatne linki:

Komentarze