Translate

Kika-Cola&Friends













Czym byłby camp bez znajomych, nowych i starych? Przedstawiam więc kilku, którzy przyczynili się do radosnej atmosfery na Wzgórzu Narad.

Tygrys - mega pozytywny człowiek "z przyszłości", z którym prawie codziennie wymieniałam wrażenia z campu. Kiedy dopadały mnie smutne myśli, pisałam do niego i zawsze otrzymywałam radosną reakcję na wszystkie wiadomości. Szkoda, że go fizycznie nie było. 
Tomuś K - szczery, radosny, na maksa uprzejmy, przynosił nam swoje jagodzianki, kiedy był chory, pożyczał pompkę do materaca, zasypiał w ciągu dnia na hamaku, uwielbiany Jacuś z musicalu. Nie zapomnę "chomika" ;) chyba już tak zostanie, że będziemy się witać, wyciągając ręce z rozcapierzonymi palcami ;)
Areczek - nasz sąsiad fizjoterapeuta, o nieokreślonym przeze mnie wieku (podejrzewam, że z mojego rocznika, ale pewności nie mam), który przyjechał na camp służbowo i robił badania, nastawiając ludziom kręgosłupy. Przychodził do naszego stolika, żeby zjeść swoje optymalnie zbilansowane posiłki, śmiał się co drugie zdanie, czasem wtrącał docinki i codziennie chodził w nienagannie zaprasowanych koszulach, nawet podczas badań. Jeździł 25-letnim Golfem, który raz tylko mu się zepsuł. Ponieważ był wolny i przystojny, kręcił się w towarzystwie atrakcyjnej dziewczyny, mieszkającej na stałe w Niemczech, co niekiedy powodowało, że musiał się zastanawiać nad swoim życiem, łupiąc pistacje po północy w naszym pawilonie, wbrew swoim rygorystycznym zasadom żywienia. Przeżyłam lekki zawód w związku z takim obrotem sprawy, ale jak to mawiają, "tego ciacha cała blacha" ;)
Rafał - Ślązak, który zamieszkał w Łodzi, ale nie wyparł się swoich korzeni. Przyjechał na camp pierwszy raz, od razu się tam odnalazł, korzystał ze wszystkich wykładów, nawet w chórze śpiewał. Nie narzucał mi się zbytnio, raz tylko, po wypiciu Coca-Coli, którą przechrzciliśmy na Kika-Colę, zaczął śpiewać po niemiecku i namawiać na wyjazd do Bawarii. 
Marius - w tym roku postanowił zostać sobowtórem Zbigniewa Hołdysa, zapuścił brodę i włosy i przyjechał z Norwegii na motorze, objeżdżając wcześniej całą Polskę, Tatry po polskiej i słowackiej stronie, a nawet Puszczę Białowieską. Robił zawsze wielkie zakupy, wymykając się na motorze, namawiał mnie, żebym pojechała z nim, ale wykręcałam się, że wolę ścigacze.

PS. Oświadczam, że nie piję Coca-Coli ani nie reklamuję jej, a powyższe zdjęcie jest tylko ilustracją tematu.

Komentarze