Translate

Jordania 2018


Nie minęły nawet dwa miesiące, a znowu zameldowałam się w Jordanii. Pewnie zapytacie co mnie tak ciągnęło do kraju, w którym dopiero co byłam? Powodów było sporo: tania lokalizacja, ciepły klimat, tęsknota za podróżami, tanie bilety WizzAir, Basia - koleżanka Marty, która bardzo chciała gdzieś wyjechać, ale nie miała z kim, rozmowy z Raedem - Jordańczykiem, który odezwał się do mnie na Instagramie zaraz po przyjeździe z pierwszej wyprawy i chciał poznać nowych przyjaciół z Polski. Miałam już sprawdzoną trasę i miejsca, doczytałam o reszcie, sprawdziłam kilka nowych i po rozmaitych castingach na męskich towarzyszy wyprawy w końcu skompletowaliśmy naszą nietypową ekipę. Ludzie, którzy wcześniej się nie znali lub tylko z widzenia (oprócz chłopaków, ci znali się od wieków) stworzyli zgraną grupę i nasza wyprawa była udana :) 



Nie będę rozpisywać się o całej trasie, bo była taka sama, jak ta w grudniu. Napiszę tylko o kilku nowych rzeczach, które nas spotkały.

20 lutego, wtorek

Pogoda zaskoczyła nas bardzo pozytywnie. Było dużo cieplej, niż w grudniu, przypominało to nasze lato, kiedy tylko wysiedliśmy na lotnisku w Ejlacie. Zdecydowaliśmy więc, że trasę z autobusu do granicy przejdziemy piechotą i tak zaoszczędziliśmy 40 szekli na taksówkę. Dużo sprawniej poszły nam też wszystkie kontrole i zakupy w Akabie. Miałam już sprawdzone miejsca i podpowiedziane przez Raeda sklepy z pieczywem i warzywami, więc sprawnie uwinęliśmy się z podstawowymi zakupami, zanurzyliśmy stopy w Morzu Czerwonym i pojechaliśmy długą trasą do Madaby. Wybrnęliśmy też z kłopotów z płaceniem za paliwo, bo płaciliśmy gotówką i kazaliśmy zatankować za konkretną kwotę, więc nikt nie mógł nas naciągnąć na więcej, niż się umówiliśmy. 


21 lutego, środa

Tym razem zatrzymaliśmy się w innym hotelu, dokładnie naprzeciwko kościoła ze słynną mozaiką. Spaliśmy spokojnie pomimo śpiewu z meczetu, zjedliśmy tradycyjne wschodnie śniadanie na tarasie i podziwialiśmy panoramę miasta.







Na górze Nebo nie wiało! Mieliśmy już przygotowane kurtki i chusty, ale w lutym jednak wkroczyła wiosenna pogoda i tylko słońce radośnie przygrzewało. Było nawet bardziej zielono, niż ostatnio :)


Zaliczyliśmy też kąpiel w Morzu Martwym, ale tym razem znaleźliśmy miejsce z darmową plażą. Obok plaży był też strumień z wodą wypływającą z gorących źródeł, sporo mułu do smarowania się, więc idealne miejsce do długiego moczenia się (i spalenia na słońcu przy okazji). 






Potok Arnon, czyli Wadi Mujib był tym razem po wiosennych deszczach i wezbrał niebezpiecznie. Zapuściliśmy się więc tylko kawałek dalej, podziwiając niezwykłe skały. Chciałabym kiedyś przewędrować cały, od dzieciństwa lubię wędrować do źródeł strumieni.





22 lutego, czwartek

W Petrze zatrzymaliśmy się w tym samym hotelu, co ostatnio, chociaż tym razem nie trafiliśmy na najlepsze pokoje. Nie miało to jednak większego znaczenia, bo nasz dzień był nastawiony na zwiedzanie.


Uniknęliśmy przezornie wstępu po trudnej ścieżce z przewodnikami i poszliśmy na oznaczony na mapie szlak do miejsca składania ofiar. Po drodze poszukiwaliśmy Samiego jako naszego przewodnika na następny dzień na górę Hor, ale nie było go nigdzie. Po drodze ofiarowali się inni przewodnicy, ale żaden nas nie przekonał.







23 lutego, piątek

Tego dnia obudził nas... deszcz :/ Z naszych planów wspinaczki na górę Hor nic nie wyszło, w dodatku Petra była zamknięta. Na pocieszenie kupiliśmy sobie chusty w stoisku u wejścia do Petry, a pan zręcznie nas w nie omotał, więc wyglądaliśmy prawie jak lokalni.



Cóż było robić? Wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy do Akaby, gdzie pogoda wyglądała zdecydowanie lepiej. Akurat poprzedniego dnia Raed wrócił z domu do Akaby, więc skontaktowałam się z nim i wreszcie spotkaliśmy się na żywo. Oprowadził nas po różnych ciekawych miejscach w Akabie. Weszliśmy do meczetu (dziewczyny musiały założyć specjalne stroje), zjedliśmy smacznie w restauracji za zaledwie 2 dinary, piliśmy sok z daktyli, obejrzeliśmy wielką paradę z okazji urodzin króla, widzieliśmy, jak wciągają na maszt olbrzymią jordańską flagę i przekazałam mu polskie ptasie mleczko oraz kubek z orłem na koniec tego obfitującego we wrażenia dnia :)







Zatrzymaliśmy się w Akabie w Bedouin Garden Village. Nie znam lepszego miejsca w pobliżu South Beach, które byłoby jednocześnie tak klimatyczne. Dzień szabatu rozpoczęliśmy na plaży, zanim nadciągnęły chmury i spadł ulewny deszcz oraz rozpętała się burza. Posiedzieliśmy jednak jeszcze długo pod parawanami w hotelu wieczorem, zjedliśmy kolację na zewnątrz, ciesząc się ciepłem, czytając historie biblijne i opowiadając więcej o sobie. 



24 lutego, sobota

Sobotni poranek był piękny i słoneczny, niewiele było śladu po wczorajszym deszczu. Zjedliśmy więc śniadanie na zewnątrz i zajęliśmy jeden fragment tarasu na sobotnie nabożeństwo. Mieliśmy czas na opowiadanie doświadczeń, modlitwy i studium lekcji szkoły sobotniej o dziesięcinie. To był dobry czas.
Cały dzień był radosny i błogosławiony. Spędziliśmy go na plaży i w wodzie. Spotkaliśmy niezwykłego człowieka: Bilala, który zabrał nas na nurkowanie w Japanese Garden, czyli rafie koralowej. Nie chciał wziąć żadnych pieniędzy ani za usługę, ani za wypożyczenie chłopakom maski do nurkowania. Pływaliśmy prawie godzinę pod wodą, oglądając niesamowite podwodne krajobrazy, kolorowe ryby i morskiego żółwia. Nie zobaczyłabym tego wszystkiego, gdybym płynęła sama, a tak morze stanęło przede mną otworem w całej swojej krasie.



Prawie na koniec dnia przyjechał Raed ze swoim przyjacielem i właściwie razem z nimi pożegnaliśmy dzień sobotni. Potem pojechaliśmy do Akaby na zakupy przed wyjazdem na pustynię.

25 lutego, niedziela


Pustynia Wadi Rum to niesamowite miejsce, które nigdy nie będzie wyglądało tak samo, nawet jeśli odwiedzasz je któryś raz z kolei. Tym razem wybraliśmy inny obóz na pustyni, Martian Camp, który był prowadzony przez brata przyjaciela Raeda. Bardzo przyjemne miejsce w środku pustyni. Od razu zauważyłam, ze w środku jest półka z książkami po angielsku i arabsku. Ahmed, właściciel campu, czytał sobie książki w każdej wolnej chwili. Do tego w środku stał piecyk-koza do gotowania wody na herbatę i wygodne kanapy do siedzenia. 




Nasza wycieczka jeepem po pustyni przebiegała też inną trasą, niż moja ostatnia wyprawa, więc odkrywałam wiele pięknych fragmentów, których wcześniej nie widziałam. Wspinaliśmy się więc na wielką wydmę, oglądaliśmy miejsca związane z Lawrence, wspinaliśmy na różne skałki i w końcu oglądaliśmy prawie zachód słońca (prawie, bo niebo było zachmurzone i słońce tylko prześwitywało przez chmury).










 Jest i szejk.

Beduini na pustyni zakładają tradycyjne długie koszule, spodnie, chusty na głowę, sandały, a jak robi się chłodno, to mają długi płaszcz z owczej lub wielbłądziej wełny. W koszuli mają oczywiście potrzebne kieszenie na portfel, karty kredytowe i smartfona ;) wieczorami siedzą w dużym namiocie, gdzie grają na instrumentach, śpiewają, piją herbatę. Namówiliśmy jeszcze do gry ze słowami na karteczce do odgadnięcia i nauczyłam pląsu o bananach ;) z oglądania gwiazd niestety nic nie wyszło, bo niebo było zachmurzone. Ale i tak pustynia nocą ma niesamowity klimat. 

26 lutego, poniedziałek

Trudno było pożegnać się z gościnnymi Jordańczykami. Nawet na pustyni zapanował smutny nastrój i zaczął padać deszcz. Czekały nas jeszcze ostatnie zakupy w Akabie, oddanie samochodu i przekroczenie granicy z Izraelem.
W Ejlacie była piękna pogoda, ale sił nam starczyło na leżenie na leżakach koło basenu w hotelu. Dopiero wieczorem, kiedy się zdrzemnęłam na godzinę, byłam na chodzie, żeby wybrać się na zwiedzanie miasta. Motel Aviv jest bardzo blisko dworca autobusowego i szybko można stamtąd się dostać do pasaży handlowych i plaży. 






27 lutego, wtorek

Ależ żal opuszczać ciepłe kraje i wracać do zamarzniętej Polski... Ale kontrole na izraelskim lotnisku skutecznie zachęcają do powrotu. Tym razem przepytano mnie dokładnie z dwóch pobytów w Jordanii, a wreszcie zabrano na kontrolę osobistą, bo przecież znajomy z Jordanii na pewno był podejrzanym terrorystą, który niepostrzeżenie przekazał mi podejrzany ładunek. Dziwny jest ten świat. 


W Warszawie na lotnisku żegnamy się z chłopakami i jedziemy z Basią do mnie, bo zostawiła tam samochód. Marzniemy, taki powrót do rzeczywistości pourlopowej. Pozostaje tylko rozpakowywanie i dogrzewanie się termoforem... 
Na pocieszenie i rozluźnienie atmosfery pozostają motywy przewodnie naszej wyprawy. Dzięki Piotrek 1 i Piotrek 2 za nieodwołalne skrzywienie psychiki.


_______________________

Więcej zdjęć z wyprawy: https://photos.app.goo.gl/dgLILJ8H1MBcdFqL2

Wpisy z poprzedniej wyprawy w grudniu 2017:

Komentarze