Translate

Siedzimy, nic się nie dzieje... - JG 2013, cz. 1


Podróż do Jeleniej i perypetie z nią związane. Historia w trzech odcinkach.

23:00 Jeszcze czwartek. Włączam sobie filmy na kompie, czekam na wyjazd. "Odlot" jest zaskakujący. Przypomina mi się obóz po tekście: "Czuwaj i witaj, mam na imię Russel".
00:01 Piątek. Skończyłam oglądać "Odlot" i włączam "Gdzie jest Nemo", żeby nie zasnąć. Areczek odzywa się na fb i pisze: "Się nie kładziesz? :P " Nie opłaca się, za dwie godziny jedziemy. O Areczku pisałam jakiś czas temu i z tego, co do tej pory udało mi się o nim ustalić, jest rok starszy ode mnie (chociaż wcale nie wygląda). Jest pozytywnym hipsterem i jeździ 25-letnim Golfem 2, przerobionym na gaz. Autko z wierzchu wygląda niepozornie, ale na trasie okazuje się, że naprawdę daje radę i wyciąga oszałamiające prędkości, a koszty paliwa są śmiesznie małe, dzięki czemu mój przejazd był dwa razy tańszy, niż pociąg.
02:07 Schodzę z bagażami przed dom. Przyjeżdżają chłopaki, są zaskoczeni, że jestem w tym samym momencie, co oni. Ładujemy się do samochodu.
02:15 Pomykamy już w kierunku Janek i wypadamy na trasę. Areczek-tradycjonalista nie używa GPS, tylko mapy. Ma rozpisane wszystko na karteczce, a w razie wątpliwości wydobywa swój atlas samochodowy w skórzanej oprawie, w największej ostateczności uruchamia mapy Google w telefonie. Twierdzi, że GPS wyłącza myślenie i chociaż nie skreśla możliwości, że kiedyś kupi sobie to urządzenie, na razie go nie potrzebuje. Podzielam jego pogląd w tej sprawie.
03:00 Podróż upływa w atmosferze umiarkowanej konwersacji. Arek z Jarkiem rozmawiają na przodzie między sobą, czasem coś wtrącę do tej rozmowy, ale ponieważ silnik huczy, a mój umysł dawno przestał pracować, nie jest to na najwyższym poziomie konwersacja. Zresztą, nie znam ich za dobrze, do tej pory Jarka mijałam tylko, jak odwiedzał moich sąsiadów, a z Arkiem zamieniłam kilka zdań na campie i ze dwie rozmowy na fb, więc wspólnych tematów mamy naprawdę niewiele. Próbuję zasnąć, ale jakoś nie potrafię.
05:00 Obserwujemy wschód słońca. Dojeżdżając do Wrocławia trochę się gubimy w zjazdach na właściwą drogę, ale Areczek szybko to nadrabia, mknąc nieubłaganie do przodu.
06:00 Wjeżdżamy na drogę do Jeleniej Góry. Wiedzie przez pola, wzgórza, stare domy, pałace. Jesteśmy oszołomieni, że dotarliśmy na koniec świata. Niektórych zaczyna zatykać ciśnienie.
07:30 Po krótkim kluczeniu uliczkami Jeleniej docieramy na miejsce, akurat w porze śniadaniowej. Rozpakowujemy bagaże - chłopcy idą na słynny strych, a ja do małej kaplicy, gdzie chodzi od rana ogrzewanie. Noc była zimna, jak opowiadają uczestnicy. Niewiele ich jest, jakoś tak słabo to wygląda. W powietrzu czuć jesień. 
09:00 Pomimo zmęczenia postanowiłam wybrać się na nabożeństwo po śniadaniu. Tytus miał rano rozważanie o poszukiwaniu woli Bożej w swoim życiu. Mówił o biblijnych sposobach, a potem o tych "szemranych", jak runo, losy, sny, znaki, czyli takich, gdzie ludzie troche na ślepy traf decydują. Wynikało z tego, że Bóg nie chce stawiać nas w sytuacji mechanicznych decyzji, ale chce, żebyśmy korzystali ze wszystkich świadomych sposobów, aby poznać Jego wolę.
10:00 W tym samym miejscu zaczynają się warsztaty, ale mój organizm nie wytrzymuje i woła o sen.
12:30 Wstaję i snuję się po terenie, pisząc do Tygrysa. Nie mam co robić, Areczek z Jarkiem gdzieś się rozeszli, gadając ze znajomymi, a ja nie mam swojej ekipy i nie mam za bardzo z kim się trzymać.
14:00 Obiad zaskakuje mnie zupełnie. Na stół po kapuśniaku, bigosie wjeżdżają zapiekane ziemniaczki z czosnkiem i faszerowane papryki. Kucharz jest mistrzem.
15:30 Rozpoczyna się pierwszy wykład gościa z Angli, Micah Campbella. Mówi o tym, żeby służyć Bogu bez wymówek i narzekania. Utrafia akurat w mój problem, bo po siedzeniu bezczynnie włącza mi się marudzenie. Po wykładzie wybieram się na samotny spacer, żeby sobie to przemyśleć.
17:00 Wracam ze spaceru i postanawiam się położyć. W budynku jest niewygodnie, zabieram więc moją karimatę i śpiwór i rozkładam się pod drzewem. Jest cicho, spokojnie, miękko na mchu i  zasypiam na dwie godziny, sama się dziwiąc.
19:00 Budzę się i zwlekam na kolację. Trochę zamarudziłam i większość jest już zjedzone. Zresztą i tak do mnie to z trudem dociera, bo nie potrafię się dobudzić.
20:00 Zaczynają się zjeżdżać zespołowcy i dostajemy wypas kolację: ryż z owocami (śliwka,  brzoskwinia), przyprawionymi rewelacyjnymi przyprawami, pasztet z fasoli i paprykarz wegetariański. Czujemy się wyróżnieni.
21:00 Rozpoczynamy próbę w kuchni. Musimy prześpiewać wszystko i zrobić próbę z Ernestem, 
który ma grać w zastępstwie za Tomka Szambelana.
22:30 Ruszamy do prysznica, mamy oddzielony jeden, tylko dla nas.
23:30 Zasypiamy powoli, ja na materacu Judyty, z którego schodzi powietrze. Rano pobudka prawie na podłodze.

Komentarze