Translate

House it.



Szukałam zdjęcia z błękitnymi oczami, znalazłam tylko to. Jedno oko, niestety. To jakieś przedziwne z tymi oczami. Chciałoby się w nie wskoczyć i zanurzyć jak w wodzie. Tak, wiem, że jestem dziwna. No i co z tego...

Wiecie, bo właściwie ja tego House'a to tak... sama nie wiem. Wredny jest, kłuje ze wszystkich stron i trzyma ludzi na dystans. Kto by chciał się z takim kimś zadawać. A i tak nie wiadomo, czy on chciałby to jakoś odwzajemnić. Ale dzisiaj jak usłyszałam, jak gra na fortepianie, to coś mnie tknęło. Może to jakieś moje zboczenie z tym fortepianem, ale to zawsze mnie rozwala. Stał się taki bardziej... ludzki. Nie tylko medyczny i cyniczny na wskroś i do szpiku.
Wiem, że on jest wymyślony, wirtualny. Życie w wymyślonym świecie to moja przypadłość odkąd tylko pamiętam. Ale tak jakoś... może tak jest prościej. Tylko ekran, tylko teksty, nie można czuć, widzieć szczegółów. Taka szklana ściana. Tak niby prawdziwie, ale nieprawdziwie. Nie ma sensu tłuc szkła. Można się pokaleczyć...

No, takie moje wynurzenia. Wieczorami opada mnie takie odrętwienie. Tylko siedzieć i patrzeć, i nie myśleć. Może to ta jesień. Ale nie poddałam się. Jeszcze nie budyń i nie jazz. Niech czekają na inną porę.


PS: Strawiński nie jest taki zły, jak początkowo go odebrałam. To taki kompozytor z XX wieku, jakby co. Jego Koncert skrzypcowy jest do strawienia. I zaintrygował mnie tytuł baletu "Gra w karty". Podobno rzadko wystawiane i trudno zobaczyć. Ale generalnie tej muzyki nie toleruję. I to wcale nie dlatego, że jestem nieosłuchana. Jak się czegoś nie da słuchać, to jak mam się osłuchać?
Coraz bardziej czuję się obco w tej szkole. Na studiach zresztą też. Jak jakiś outsider...

Komentarze