Translate

Jordania - Wadi Rum. Wielbłądy i źródła


6 rano. Pobudka, idziemy oglądać wschód słońca!
Ale mi się nie chce wstać. Zmęczenie z kilku dni i zimno zatrzymują mnie w łóżku dłużej niż pozostałych. Potem nie pozostaje już wiele czasu na wejście na skałę. 


Słońce zaczyna wschodzić o 6.30. Staramy się niezbyt głośno śpiewać "Kiedy ranne wstają zorze". Podziwiamy rozzłacającą się pustynię i tak rozpoczyna się pierwszy poranek nowego roku.
Niedługo później jemy śniadanie w dużym namiocie i szykujemy się do wyjazdu. Pakujemy się w terenówki, jedna odjeżdża z naszym bagażem już do biura. Jest przenikliwie zimno. Zawijamy się w szaliki, chusty, przykrywamy nogi śpiworem, jadąc w świszczącym wietrze na pace. 
Dojeżdżamy do miejsca, skąd będziemy jechać na wielbłądach. Mam obawy na początku, jak to będzie z momentem, kiedy zwierzak się podniesie, ale nie jest to aż takie straszne. Potem jedzie się już całkiem wygodnie. 


Wszyscy są zachwyceni mordkami wielbłądów i polują na najlepsze selfie z wielbłądem.


Przypomina mi się piosenka dla dzieci o wielbłądzie i zarażam nią część naszej ekipy.




Zmieniamy się na wierzchowcach co 20 minut. Tylko Tomek przejmuje lejce i prowadzi wielbłąda samodzielnie.

Tam za horyzontem jest wioska Wadi Rum, gdzie kończy się nasza przejażdżka. Kiedy wielbłąd siada na ziemię, mam odczucie strachu. To dzieje się tak szybko!


W wiosce rozstajemy się z wielbłądami i naszymi beduińskimi przewodnikami. Częstujemy wielbłądy pitami, które zostały niezjedzone z wczorajszego dnia. Marek daje wielbłądowi do spróbowania Coca-Coli i zwierzak wyraźnie się ożywia i szuka więcej.
Zanim wyruszymy w drogę do granicy wybieramy się jeszcze z mniejszą grupą na krótką trasę do źródeł nad wioską. Ścieżka jest prosta i przyjemna. Biegnie po kolejnych schodach. Trasę przecina wolno biegające stadko kóz.


Po raz pierwszy od tygodnia widzę żywe, zielone rośliny w miejscu, gdzie wypływa woda. Bardzo brakowało mi tego w pustynnym klimacie.



Daję się skusić na zabranie wody ze źródełka i wkładam do butelki gałązki znalezionej mięty. Nie wiem, czy to rozsądna decyzja, żeby na koniec starannego pilnowania picia wody butelkowanej wypić surową wodę ze źródła, ale do końca podróży nie odczuwam negatywnych konsekwencji. Dopiero po powrocie do domu dopada mnie "klątwa faraona".



Kiedy schodzimy z góry, jest akurat pora na modlitwę i rozlega się głos muezzina. Skały po obu stronach rezonują go potężnie i dźwięk wypełnia powietrze z niezwykłą siłą.


Pustynia żegna nas nadciągającą burzą piaskową. Jedziemy już prosto do granicy.


Komentarze