Translate

Jordania - Eilat, Izrael. Pożegnanie




Przekraczamy granicę z Izraelem w poniedziałek 1 stycznia po południu. Po stronie jordańskiej nie robią żadnych trudności. Musimy tylko zdać naszą kartkę z wizą, którą wypełnialiśmy na samym początku i dostajemy stempel do paszportu. Trzech kierowców pojechało zdać samochody do wypożyczalni. Informujemy urzędników na granicy które nazwiska z listy jeszcze się nie wymeldowały i że pojawią się z powrotem w ciągu godziny.
Wejście do Izraela to już bardziej szczegółowa kontrola. Panie zadają pytania, dokładnie prześwietlają bagaż. Niektórzy muszą otworzyć walizki. Przy mnie pojawia się pytanie o moje nazwisko: jak się je wymawia i czy jest polskie. 
Po przekroczeniu granicy czekamy w zadaszonym miejscu z mnóstwem gniazdek elektrycznych do ładowania telefonu i dobrym wi-fi. Ponieważ na pustyni nie było ani śladu zasięgu, dopiero teraz odbieramy wszystkie wysłane życzenia noworoczne. 
Jedziemy taksówkami do centrum Eilatu, gdzie jest dworzec autobusowy. Ustalamy cenę 10 dolarów za kurs. Mamy jeszcze spokojnie 2 godziny do wyjazdu autobusu na lotnisko, więc idziemy na plażę.
Wracamy po pobycie na pustyni, bez prysznica przez dwa dni, woniejący dymem, w zapiaszczonych adidasach i dopiero tutaj w Izraelu widzę ten kontrast między wyelegantowanymi ludźmi na ulicach i promenadach. Eilat jako miasto-kurort robi wtedy na mnie wrogie wrażenie. Wszędzie są drogie sklepy i przytłaczające ceny. Ale strefa zieleni w nim jest piękna: krzewy, kwiaty i przyjemna temperatura powietrza.
Tego dnia po raz pierwszy widzimy na horyzoncie ciemne chmury przynoszące deszcz. Nad Jordanią jest już niemal czarno.


Chłopaki decydują się na ostatnią kąpiel w Morzu Czerwonym. Temperatura powietrza i wody się równoważy.

Nadchodzi czas rozstania z większą częścią grupy, którzy lecą jeszcze dzisiaj do Katowic. Tomek, Asia, Aga, Arek i ja wracamy dopiero następnego dnia, we wtorek do Warszawy.
Idziemy półtorej kilometra pod górę do naszego hotelu Custo Club. To kolejne świetne miejsce zakwaterowania dla nurków. Właściciel opowiada nam, kiedy najchętniej przyjeżdżają tutaj turyści z północy Izraela. Kwaterujemy się w pokojach i nareszcie kąpiemy się w ciepłej wodzie po pustynnej wędzarni. Mamy nieśmiałe chęci na jakiś spacer, ale pokonuje nas straszliwe zmęczenie i padamy przed 22. 
Rano wstajemy w miarę wcześnie, pakujemy rzeczy i jemy ostatnie produkty spożywcze na tarasie. Pogoda jest znowu cudowna, nie możemy przeboleć, że wracamy do zimnego kraju. Z hotelu jest też półtorej kilometra do dworca autobusowego i w energicznym tempie pokonujemy trasę. Łapiemy wcześniejszy autobus na lotnisko, zajmujemy miejsca na samym tyle jak za czasów szkolnych wycieczek i znowu suniemy wzdłuż granicy z Egiptem.
Ostatnie godziny w Izraelu pozostają w mojej pamięci jako najgorsze. Chociaż przyjeżdżamy 2 godziny wcześniej na lotnisko, czekamy ponad półtorej godziny w kolejce do wejścia do security check. Pani wpuszczająca pasażerów do wstępnego wywiadu kontrolnego wyłapuje najpierw osoby do wcześniejszych lotów. Zagaduje do nas po polsku z rosyjskim akcentem. 
Na lotnisku w Ovdzie nie ma możliwości odprawy przy użyciu elektronicznej karty pokładowej. Trzeba mieć wydrukowaną kartę, udało się to zrobić w naszym hotelu. Ale i tak moment odprawy nie ma większego znaczenia. Najpierw jesteśmy przemaglowani przez szereg pytań kontrolnych bardziej lub mniej związanych z naszym pobytem w Jordanii. Pytają o wszystko: o rodzinę, członków rodziny, hobby, obchodzone święta. Znowu jestem wypytywana o moje nazwisko i zaczynam czuć się nieswojo. Do odlotu pozostało zaledwie pół godziny, a jeszcze nie był sprawdzany bagaż. 
Kontrola bagażu też jest kilkuetapowa i najgorzej mają ludzie z nadawanym wielkim bagażem, bo jest otwierany i szczegółowo sprawdzany. Kiedy wreszcie jest już kolej na nas widzimy, że właśnie wybija godzina odlotu samolotu. Mamy świadomość, że ci pracownicy o tym wiedzą i samolot nie poleci bez nas, ale i tak jestem kompletnie zrezygnowana i tylko nucę piosenki dla zabicia czasu. 
Przy kontroli paszportów czytnik tęczówek oczu nie może wykryć moich i pan woła mnie do tradycyjnego okienka. Muszę wyglądać naprawdę marnie, bo najpierw on, a potem pani w ostatniej bramce pytają, czy wszystko ze mną w porządku. 
Samolot odlatuje z prawie godzinnym opóźnieniem. Odprężam się w powietrzu i staram się złapać trochę snu. 
W Warszawie z lotniska odbiera nas znajomy Arka i podrzuca mnie do domu. Jestem na miejscu późnym popołudniem, więc mam spokojnie czas na rozpakowanie i nawet obrobienie zdjęć z wyprawy. Nie ma za bardzo kiedy długo odespać. Następnego dnia trzeba iść do pracy.
Kiedy oglądam dziesiątki zdjęć skał, na których podciągam kolory jednym kliknięciem, ogarnia mnie powoli uczucie, że chciałabym tam jeszcze wrócić. 


_________________________
Przydatne linki:
Więcej zdjęć z Jordanii: https://photos.app.goo.gl/RB6FFHfUhon40vXW2

Komentarze