Translate

From Egypt with love


Czas na urlop i kolejny kraj! Liczyłam też na kolejny kontynent, ale ta część Egiptu, do której się udajemy, leży jeszcze w Azji. Wszyscy się dziwią, że właściwie nie odwiedziliśmy piramid, ale na to planuję osobną wycieczkę z bezpośrednim lotem.

Wtorek, 12 lutego

Wstaję przed czwartą, bo lot już tradycyjnie mamy o 6 rano. O 4:20 przyjeżdża zamówiona taksówka. Płacę 30 zł i jestem zdziwiona, że w nocy tak tanio, ale potem przypominam sobie, że mieszkam od pół roku w Warszawie, a nie w Michałowicach. 
Na lotnisku spotykam uczestników naszej wycieczki z MicykTravel, czyli pozostałe 42 osoby. Przechodzimy przez wszystkie odprawy i ładujemy się do samolotu. Lecimy do Ejlatu niecałe 4 godziny. W podróży czytam sobie niemiecką książkę o podróżach po Europie, chyba pierwszy raz po 9 latach od ukończenia studiów. Przyjemnie i lekko napisana.


Lecimy nad całym Izraelem i patrzę z moim współpasażerem Andrzejem z góry na Morze Martwe, wzgórza i kaniony. Fajnie byłoby znowu pojechać na wycieczkę po ziemi świętej. Ale tym razem Izrael to tylko przystanek w podróży. Lądujemy, zajmujemy cały autobus i jedziemy do granicy z Egiptem. 


Przejście graniczne w Tabie zajmuje trochę czasu i papierologii. Tuż za bramkami czekają taksówkarze w busikach i są gotowi nas od razu zabrać, ale potrzebujemy trochę lokalnej waluty, czyli tysiące funtów egipskich (3 tysiące funtów to około 200 zł). Oprócz opłaty wyjazdowej z Izraela płaci się jeszcze za wjazd do Egiptu.
Zaczynamy podróż wzdłuż półwyspu Synaj. Po lewej widać brzeg Morza Czerwonego, po prawej pustynne góry. Co chwilę przejeżdżamy obok posterunków wojskowych. To oraz przygnębiający widok opustoszałych hoteli daje do myślenia. Tylko część z nich została czynna. Ale jest też trochę pięknych miejsc, jak zatoka Fjord Bay.




W pewnym momencie odbijamy z głównej drogi i kierujemy się na Saint Catherine, czyli do klasztoru świętej Katarzyny pod górą Synaj.  Widać coraz mniej, a droga coraz gorsza. Nasz kierowca oszczędza na światłach i odcinkami jedziemy w zupełnej ciemności, słuchając dudniącej arabskiej muzyki. Nasza podróż trwa prawie 4 godziny.


W okolicy klasztoru jest dosyć chłodno. Zawijamy się w kurtki i udajemy się do naszych pokoi, a potem na kolację. Dostajemy cenną informację, aby na początku podróży uważać na surowe owoce i warzywa, aby nie złapać klątwy faraona, czyli sensacji żołądkowych powodowanych przez lokalną florę bakteryjną. Jemy więc tylko gotowane warzywa i pity, a zęby myjemy wodą z butelki. Staram się o tym pamiętać, ale już następnego rana odruchowo płuczę zęby wodą z kranu. Trudno. Jak nie umrę, to żyć będę.



Środa, 13 lutego

Budzimy się przed 3 rano, bo mamy zaplanowane zdobywanie Synaj przed wschodem słońca. Jest kompletnie ciemno i cicho, nie ma nawet księżyca, więc mamy niesamowity widok na gwiazdy. 
Nasz przewodnik Mohammed mówi po polsku, chociaż jest Egipcjaninem. Jego hasło do zbierania nas razem to "Adam Małysz". Droga na szczyt nie jest specjalnie trudna, tylko w końcowym odcinku czekają nas schody. Idziemy z kilkoma przystankami w kawiarenkach beduinów i mijamy po drodze przewodników z wielbłądami. 
Tuż przy szczycie robi się gęsto od innych grup. Przewodnicy nawołują ich w różnych językach. Nasz znajduje nam piękne, spokojne miejsce z widokiem na wschód. Jesteśmy na wysokości 2400 m i jest zaledwie kilka stopni. Słońce powoli wschodzi i zalewa góry jasnoróżowym światłem.




Czytam fragment z Księgi Wyjścia 34, kiedy Mojżesz ogląda Boga z tyłu, ukryty w rozpadlinie skalnej na górze Synaj właśnie. Kiedy kończę, słońce oświetla mi twarz.


Będąc w Egipcie nie możemy się powstrzymać od cytowania "Asterix&Obelix: Misja Kleopatra". Oto pierwszy z nich.


Mają napój, który daje nadludzką siłę. 
Spróbowałam. Jestem teraz chłop z jajami. 
Yyy, znaczy kobieta. 
Hari Matis


Na górze woda ze strumyków zamarza w lód.

Schodzimy z góry inną drogą, po schodkach. Jest po drodze małe jeziorko, strumień, bramy i inne ciekawe i malownicze miejsca, a przede wszystkim mało ludzi. 




Miliony schodów dalej i wiele bólu w łydkach przez następne kilka dni, ale Synaj zostawia niezapomniane wrażenia i zaznacza się bardzo mocno w naszej wycieczce.
Po uzupełnieniu kalorii na śniadaniu zwiedzamy klasztor. Znajduje się tu biblioteka z bezcennymi zbiorami starych biblijnych manuskryptów, znanych jako kodeks synajski. Oprócz tego jest tutaj krzew rzekomo uważany za ten, w którym Bóg pokazał się Mojżeszowi. W podziemiach przechowywane są czaszki zmarłych mnichów. Takie atrakcje w klasztorze.






Droga powrotna jest szybsza, bo przynajmniej ją widać. Kierujemy się do resortu hotelowego Taba Heights, gdzie zostajemy już do końca wycieczki.


Nasz hotel to pięciogwiazdkowy Strand, tuż przy plaży, z pięknym kompleksem basenów, jeziorkiem i obfitą i smaczną kuchnią. Jest przyjemnie i tylko brak internetu w wielu momentach i głośna muzyka na plaży i wieczorkach tanecznych przypomina nam, że nie można mieć wszystkiego. 


Czwartek, 14 lutego
Walentynki

Spędzać walentynki w takim miejscu i klimacie wynagradza wszystko, nawet to, że właściwie to nie mam z kim ich obchodzić. Ale co tam:

Obraz może zawierać: tekst


Wprowadzamy rutynę porannych nabożeństw w lobby o 7:45 i to daje dobry początek dnia. Potem idziemy na śniadanie, a po śniadaniu zbieramy się na plażę.


Największą atrakcją i celem naszej podróży jest nurkowanie w rafie. Pod samym hotelem nie ma rafy, trzeba do niej przejść jakieś 500 m w lewo do pomostu, z którego można nurkować. Takich pomostów jest jeszcze trzy, a przy każdym rafa jest coraz ładniejsza. 




Każdego niemal dnia spędzamy ze znajomymi kilka godzin w wodzie lub na plaży aż do obiadu, a po obiedzie dalej leżakujemy albo gramy w ping-ponga, piłkarzyki czy gry planszowe. 




Piątek, 15 lutego

Kolejny dzień, kolejna rafa. Tym razem zanurzam się z telefonem w specjalnym wodoodpornym etui i nagrywam podwodne filmiki (dostępne w albumie Google, link tutaj). Jest jeszcze piękniej, niż wczoraj. 




Wieczorem mamy nabożeństwo w sali o wymownej nazwie Synaj. Śpiewamy, słuchamy kazania o Bożym przymierzu na górze Synaj i wchodzimy w atmosferę sabatu.



Wieczorem po obfitej kolacji w stylu meksykańskim (trudno tutaj się powstrzymać przed jedzeniem, jest go dużo, wybór warzyw ogromny i wszystko smaczne) idziemy na spacer wzdłuż plaży. W oddali na drugim brzegu widać granicę Jordanii i Arabii Saudyjskiej wyznaczaną przez światła.


Sobota, 16 lutego

Dzisiaj nie ma już ponad 20 stopni, jak w poprzednich dniach. Spada deszcz, ochładza się do 16 stopni i jest to jakimś wytchnieniem od opalania. Dzielimy się na klasy szkoły sobotniej i studiujemy na tarasie na powietrzu, póki deszcz nie wygania nas do środka.


Po porannym nabożeństwie niewielką grupą udajemy się na spacer, a właściwie wspinaczkę na pobliskie skały. 









Opuszczony hotel w pałacowym stylu i nie mogę się powstrzymać od zdjęcia i cytatu z "Misja Kleopatra".


A tam, koło tej palmy, będzie wielka aleja z mnóstwem posągów! 
Aleja imienia Mnóstwa Posągów! 
A tam – ogrody. No wiesz, figowce, bananowce, daktylowce, 
wierzby płaczące, brzoza… 
A tam – pałac! Ogromny, przestronny, taka chata! 
I dziedziniec pełen tancerek i wszystkie będą robić taaak! 💃 



Niedziela, 17 lutego

Chyba nie mam niczego charakterystycznego z tego dnia do pamiętania. Może tyle, że tym razem nurkowałam jeszcze dłużej, niż poprzednio i było jeszcze więcej pięknych ryb. 
Aa, wieczorem dostaliśmy takie lokalne minipączki w miodzie. No i Marek z Tomkiem załatwili nurkowanie z butlą i rejs statkiem na następny dzień w dobrej cenie. 





Poniedziałek, 18 lutego



Przedostatni dzień wycieczki, ale taki, który zapamiętałam najbardziej. Wstaliśmy wcześniej i pojechaliśmy do hotelu Tolip, skąd wypłynęliśmy na rejs jachtem do wyspy Faraona. Nasz instruktor Shahir zrobił nam przeszkolenie w nurkowaniu z butlą i zabierał pod wodę po dwie osoby.



 My heart will go on 💙
Nie mogłam się powstrzymać, żeby nie zrobić tej foty :D



Wokół wyspy były piękne rafy i niesamowite głębiny. Instruktor wykonywał większość czynności za nas, czyli zanurzenie, kierowanie, wyrównywanie poziomu. Nam pozostawało oddychanie i utrzymywanie dobrego ciśnienia w uszach. Ja nie miałam z tym żadnego problemu. Jednak denerwowałam się trochę, bo chociaż marzyłam o tym, to jednak wrażenia pod wodą były zupełnie inne niż nurkowanie z maską. 




Drugie wejście zrobiliśmy w pobliżu Fjord Bay. Oprócz nurkowania (scuba diving) mogliśmy swobodnie pływać z maską wokoło (snorkelling) i rafa tutaj była jeszcze ciekawsza. Pogoda tylko dosyć kapryśna była i słońce było przesłaniane przez chmury, a rozgrzać się po wodzie niełatwo. Do tego cały dzień bez jedzenia. Ale było warto.


Ostatni wieczór w Egipcie, ostatnia kolacja i gra w planszówki. Pakowanie rzeczy i spać. Padam ze zmęczenia.

Wtorek, 19 lutego

Wczesna pobudka i oczekiwanie na taksówki. Niestety przyjeżdżają tylko dwa busy, a potrzebujemy cztery, żeby wszyscy się zabrali. Jedziemy więc w dwóch turach. Mieliśmy zaplanowane oglądanie wschodu słońca znad zamku na wyspie Faraona, ale nie zdążyliśmy. Musi nam wystarczyć ten koło hotelu.
Stresujemy się przy granicy, bo tyle tych bramek do przejścia i te wszystkie kontrole, a autobus na lotnisko odjeżdża o 8:30. Do tego po izraelskiej stronie akurat trafiamy na zmianę warty i wszystko się przeciąga. Po wymianie izraelskich (nie)uprzejmości w końcu wszyscy ładujemy się do zielonego autobusu 282 i zmierzamy do lotniska w Ovdzie. Rozmawiamy z dwoma Polkami, które opowiadają o pobycie w Ejlacie i innych podróżach samodzielnie organizowanych, jak nasza.



I znowu Ovda, wywiady, przepytywania o nazwisko i pochodzenie, moja zdenerwowana mina, która wygląda dla pracowników lotniska podejrzanie, więc zabierają mnie na osobistą kontrolę i znowu niczego nie znajdują. Nie wiem, kim trzeba być, żeby mnie podejrzewać, że mogę być islamskim terrorystą. To lotnisko chyba nigdy się nie zmieni i nigdy nie będzie moim ulubionym.
W samolocie wyciągam się wygodnie na wolnych siedzeniach i drzemię, odreagowując stres. Marzę o łóżku, zupie pomidorowej i pójściu spać. Mój prowiant z hotelu na śniadanie został wpakowany do walizki do luku. Dobrze, że rano udało się jeszcze wejść z opaską na stołówkę.
W Warszawie witają nas w domu. Pogoda nie szokuje, mamy 14 stopni i słońce. 
W domu rozpakowywanie, pranie, gotowanie i powrót do rzeczywistości po urlopie. 
Dobranoc.


___________________

Przydatne linki:
Klasztor Św. Katarzyny

Taba Heights

Nurkowanie i wyspa Faraona

Komentarze