Szlakiem bieszczadzkich aniołów
Nadszedł wreszcie ten niezapomniany dzień, kiedy wyruszyliśmy w podróż. Poprzedniego dnia mieliśmy ognisko z pieczeniem ziemniaków, a już rano wsiedliśmy w samochód i pojechaliśmy najpierw przez Duklę, a potem na chwilę do Barwinka, do przejścia granicznego. Ronia spełniła swoje marzenie: była pierwszy raz za granicą :)
Od Dukli w stronę Komańczy śledziliśmy fantastyczne widoki z okien samochodu. Usiłowałam robić zdjęcia przez otwarte okno, ale tylko kilka wyszło bez rozmazania.
Tuż przed Cisną, w Majdanie, zatrzymaliśmy się na stacji kolejki bieszczadzkiej. Dobrze, że przyjechaliśmy już koło południa: bilety na większość kursów były już wykupione, musieli zorganizować dodatkowy. Ludzi było pełno, przyjeżdżali niemal ze wszystkich stron Polski.
Co jakiś czas podjeżdżały powracające kursy. Widok dymiącej lokomotywy - bezcenne :)
I mała sesja zdjęciowa z eksponatami. W pobliżu stacji znajdował się skansen zabytkowych kolejek.
On the road again
Spacer po nieczynnych torach był szaloną atrakcją dla Roni (i dla mnie też ;)
Chociaż... czasami może okazać się to niebezpieczne :P aaaaa!
Na nas już czas, wsiadamy i ruszamy :)
Kolejka do Balnicy przejeżdża najpierw wzdłuż drogi, którą jechaliśmy, a za Żubraczem skręca w las.
Tu asfalt się kończy, a zaczyna blues ;)
SDM kojarzy mi się z Bieszczadami absolutnie.
Piękne krajobrazy, podziwiane z okien kolejki.
Balnica, koniec trasy. Tory ciągną się dalej, ale nic już tamtędy nie jedzie. Znajdujemy się tuż obok granicy ze Słowacją.
Ronia po raz drugi tego dnia za granicą :) przekroczyła ją kilkanaście razy, korzystając z okazji ;)
Sesyja z kolejki.
Po powrocie do Majdanu pojechaliśmy jeszcze do Cisnej. To niewielka miejscowość, ale wypełniona pensjonatami dla turystów. Za jednym z nich jest Siekierezada, słynny bar, miejsce spotkań bieszczadzkich artystów i baza harleyowców. U góry jest galeria bieszczadzkich malarzy.
Słynne bieszczadzkie anioły :)
Okazało się, że anioły są nie tylko zielone :)
Droga powrotna. Przystanek przed Komańczą na posiłek i podziwianie widoków. Czy ktoś rozpoznaje te szczyty? Wyglądają mi na słowackie ;)
Moment, w którym tata postanowił się przejść. Mama wzięła samochód, a ja, Ronia i tata wysiedliśmy i szliśmy 2 km na piechotę wzdłuż drogi. Co to za wycieczka bez wędrowania? ;)
W Komańczy zatrzymaliśmy się na chwilę, żeby obejrzeć cerkiew prawosławną z XVI w. Niestety była zamknięta, więc tylko okrążyliśmy ją z zewnątrz.
Dalej pojechaliśmy już bez zatrzymywania przez Rymanów i do domu, nadal podziwiając widoki, zwierzęta i ciesząc się, że trafiła się nam fantastyczna pogoda.
Wiem, że zaledwie musnęłam teren - nie pojechałam wielką pętlą bieszczadzką, nie byłam w Ustrzykach Górnych, nie pochodziłam po połoninach, nie zdobyłam żadnego szczytu i nie dotarłam na najbardziej wysunięty na południe punkt Polski - ale taka wyprawa jeszcze przede mną :)
Komentarze