Każdy z nas to precedens. - JG 2013, cz. 2
07:00 Rozpoczynamy dzień. Wszędzie rozlega się warkot suszarek, lustra i prysznice są okupowane.
08:15 Waham się między założeniem letniej sukienki bez ramion a spódnicy z bluzką, bo temperatura nie nastraja optymistycznie. Zwycięża jednak sukienka, a w środku powtarzam sobie: "jest lato, jest ciepło". I w jakiś magiczny sposób jest mi ciepło.
09:30 Rozpoczyna się nabożeństwo. Duża sala zapełnia się w całości ludźmi. Podczas kolejnych ogłoszeń w trakcie nabożeństwa zaczynam wpadać w panikę: nasz koncert jest przesuwany z godziny na godzinę :P
11:00 Kolejne kazanie Micah Campbella. Ominęłam jedno, w piątek wieczorem, bo mieliśmy próbę. Mówił o Nehemiaszu i odbudowywaniu murów Jeruzalemu. Porównał to do naszego życia: musimy uświadomić sobie nasz stan, pozwolić Bogu odbudować nasze ruiny, wystawić się na Jego działanie i być świadkami Jego działania wobec innych.
12:15 Krótkie zebranie zespołu z tyłu. Nasz menager uspokaja i podaje jedyną oficjalną godzinę rozpoczęcia koncertu: 18.00.
12:30 Biegniemy na obiad. I znów rewelacyjne ziemniaczki, mizeria, gulasz, kotleciki. Życie jest piękne ;)
13:00 Rozpoczynamy charakteryzację. Aga i Judyta pracują nade mną jednocześnie: Aga robi makijaż, Judyta czesze.
13:30 Wyruszamy samochodami do teatru przy Parku Zdrojowym. Jedno z piękniejszych miejsc w Jeleniej Górze. Nie mamy czasu na zwiedzanie, bo zaczynamy próbę.
Sala w jakiej graliśmy, była chyba najpiękniejszą, w jakiej byliśmy. Śliczne białoniebieskie krzesła, w ogóle wystrój biało-błękitny. Wyglądało jak mała opera z balkonem, lożami, śliczne garderoby. Techniczne atrakcje: pełne oświetlenie i nagłośnienie, wszyscy mieli mikroporty na głowy.
16:00 Podczas gdy my mieliśmy próbę, na 2 godziny przed koncertem zjazdowicze wyszli z zaproszeniami i zapraszali ludzi na koncert.
18:00 Sala pełna ludzi, 70 % ludzi na sali to byli ci z zaproszeń. Brakowało miejsc, a sala na 250 osób. Nasi ustępowali miejsca, niektórzy siedzieli na podłodze. Koncert się rozpoczyna!
19:00 Końcowe oklaski, rozmowy z ludźmi. Była rozdawana literatura, oczywiście potem ludzie podchodzili, rozmawiali, gratulowali. Czuliśmy się jak po premierze. Faktycznie, było to premierowe wykonanie z angielskimi napisami dla naszych gości. Jak dobrze jest grać! Aa, i Erni dał radę ;) wiadomo, miał tylko 3 kwestie i jedną, ostatnią piosenkę do opanowania, ale i tak fajnie sobie poradził :)
20:00 Jesteśmy z powrotem w kaplicy, czeka kolejna rewelacyjna kolacja, a potem program wieczorny i podziękowania. Zaczyna mnie potwornie boleć głowa i nawet oklaski stają się uciążliwe.
21:30 Część osób się rozjeżdża, a reszta zostaje na wieczorku na wesoło. Wpadam tylko na chwilę, bo nie jestem w stanie wytrzymać hałasu.
23:30 Po całodziennym trudzie zasypiamy. W kaplicy jeszcze grają na gitarach i trudno ich uciszyć.
Komentarze