Trawnik, peeling i morele
Kolejny dzień urlopowania na wsi, prezentuję kolejne atrakcje.
W tym roku zabrałam się znów za moje odkryte w zeszłym roku pasjonujące zajęcie, czyli koszenie trawnika. Tym razem przezornie zabrałam ze sobą emulsję do opalania, wyjeżdżając do rodziców, dlatego nie cierpiałam jak rok temu, a opalanie się przy pracy to najlepsze zajęcie pod słońcem (dosłownie;). Dzisiaj był level up, czyli koszenie nierówności w towarzystwie gzów. Namozoliłam się z dźwiganiem kosiarki w trudno dostępnych miejscach, odganiając się od natrętów, ale podołałam wyzwaniu. Kosiarka spalinowa to rewelacyjny wynalazek i nawet taka niewytrenowana kobieta, jak ja, potrafi obsługiwać urządzenie z tylnym napędem.
Odszorowywanie się po koszeniu to już inna historia. Moi rodzice nie preferują opalania podczas pracy, więc nie mają problemu zielonych stóp. Ale tym razem wykorzystałam campowe spa by Asia, czyli zrobiłam sobie porządne szorowanie stóp pumeksem oraz peeling z brązowego cukru i oleju na stopy (oliwa byłaby lepsza, gdybym ją miała). Miesza się obydwa w równych proporcjach i porządnie naciera stopy, następnie spłukuje cukier, olej pozostaje i fantastycznie wygładza. Ponieważ zrobiłam więcej, niż trzeba, więc starczyło też do twarzy. Korciło mnie, żeby zmyć i zmatowić, ale nie, niech się nawilża :)
Obiecywałam, że coś znowu upiekę i się udało. Oto placek morelowy z bloga Kasi Tusk, tylko nieco uproszczony, z braku jogurtu i białej czekolady. Ale w smaku słodki, przeplatany z lekko kwaskowatymi morelami. I nawet wyrósł ;) mama zaakceptowała ciasto, więc nie jestem skazana na zjedzenie sama całej blachy. Chociaż tym razem nie pogardziłabym ;)
Jak widać, żadna praca mi niestraszna. Obozowe sprawy pomału dobiegają do końca, ale dzisiaj dałam sobie nieco wolnego od komputera i maniakalnego sprawdzania poczty, a liczna maili nie przekroczyła 10. Uff.
Komentarze