Gdy ścichnie łoskot młyna... - kulinarnie i egzystencjonalnie
Są takie dni, o których powiesz niczym Kohelet: "Nie podobają mi się." Dzisiaj o szóstej rano obudziły mnie muchy. Walka z nimi okazała się bezcelowa, więc zrezygnowana postanowiłam wstać i zrobić coś dobrego. A ponieważ na Jadłonomii ukazał się przepis na racuchy z malinami, więc miałam już pomysł na pyszne śniadanie. Kiedy wyszłam na zewnątrz pozbierać maliny, było pochmurno, taka odmiana po ostatnich dniach upałów. Racuchy zrobiłam nie do końca według przepisu, bo z jednym jajkiem, ale weganami nie jesteśmy, więc nie było to zbrodnią. Mama i Ronia wstały dużo później, pomimo łoskotu młynka na zboże, rozlegającego się na cały dom, więc racuchy dla nich zdążyły już wystygnąć, ale i tak im smakowały :)
Dalszy ciąg dnia upływa w bólu brzucha, na który niewiele mogą pomóc medykamenty. Ale tak poza tym czuję, że skoro znów zachciało mi się piec, to dobry znak w tym niepogodnym dniu.
Oto zbliżenie na dzisiejsze wytwory.
Było kulinarnie, to teraz egzystencjonalnie. Wczoraj przed snem dopadła mnie refleksja o tym, że życie jest strasznie krótkie. Znajomi w moim wieku i kilka lat starsi założyli już rodziny, urodzili dzieci, kierując się zasadą, że najbezpieczniej urodzić pierwsze dziecko przed trzydziestką, żeby nie było żadnych komplikacji. To niepojęte, że trzeba podejmować takie decyzje w przeciągu jednej dekady. Ledwo człowiek zdążył się usamodzielnić i wykształcić, już musi wskakiwać do innej roli, a niekiedy i w trakcie poprzednich zajęć.
Gdybym miała rozłożyć swoje życie na etapy, dałabym więcej czasu na dzieciństwo, tak co najmniej 20 lat, ale takie, w którym się zrealizuje wszystkie dziecięce plany, pojeździ na co najmniej 10 obozów, bez presji, że trzeba już niedługo stawać się kadrą. Potem dopiero dorastanie do 25. roku życia (ten etap najlepiej, żeby był jak najkrótszy, nic przyjemnego:P), na studia tak przynajmniej 10 lat, żeby skończyć to, co się chce i wypraktykować też, czy to się opłaca. Dopiero w wieku 35 lat można by stanąć na własne nogi, a w wieku 40 lat założyć rodzinę i rodzić pierwsze dziecko, ale też nie za szybko, może tak 5 lat później. Wychowanie dwójki dzieci potrwa więc kolejne 30 lat i mając 70 lat można zająć się swoimi sprawami, na przykład podróżowaniem, na to zwykle brakuje czasu, chyba, że ktoś ma takie hobby. Ale życie na walizkach to nie jest pełnia szczęścia, jeśli się nie ma dokąd wracać.
Żeby na wszystko starczyło czasu, człowiek powinien żyć przynajmniej 120 lat, a nie ledwo 80. Niestety, sami sobie skróciliśmy długość życia. I chociaż buntuję się przeciwko temu, nic na to nie poradzę. Mając 27 lat dopiero się rozkręcam z niektórymi rzeczami. A co, jeśli przez tę biologiczną presję nie zdążę z tym, co inni mają już za sobą? Chociaż, nie ma się co martwić. Pan Bóg pewnie wie, co powinnam przeżyć, a co może mi przełożyć jako wersję de luxe na nowej ziemi.
Komentarze