Dopieszczajmy się, gdy znosimy chłód i żar...
Entuzjazm był chyba przedwczesny. Wczoraj otrzymuję telefon od Sandry, że musiała pójść do szpitala i nie jedzie na zjazd. Suuuuper. Zostałam zatem głównodowodzącą i w obszernej rozmowie telefonicznej otrzymałam szczegółowe wytyczne, co powinnam dopilnować. Dopisałam sobie te cenne uwagi do swojego Niezbędnika, który na tę okoliczność został nazwany Niezbędnikiem Kikomendanta. Nie, nie jestem zdruzgotana ani przerażona, wszak wszystko jest ogarnięte i tylko wystarczy puścić machinę w ruch (aaaaa! panikuję!). Plusem tej niefortunnej sytuacji jest to, że lekarzom udało się ustalić płeć dziecka i Sandra z Łukaszem oczekują synka :)
Nie uwierzycie, ale dzisiaj ogarnął mnie luz i spokój. Odebrałam naszywki na zjazd, zrobiłam zakupy, jadąc z Magdą samochodem. Zwykle opróżniam lodówkę, tłumacząc sobie, że nie warto trzymać rzeczy przed wyjazdem, bo się zmarnują, a potem pomstuję, kiedy wracam i nie mam nic do jedzenia. Postanowiłam to zmienić. Ugotowałam dobry obiad na dwa dni, żeby mieć coś dobrego w pociągu, a wieczorem zrobiłam sobie długą kąpiel i wszelkie zabiegi upiększające. A co tam, czeka mnie weekend spania na podłodze, szybkiego prysznica i hałasu. Trzeba się dopieszczać czasami.
Dla zupełnego odprężenia włączyłam nieskomplikowaną bajkę o misiu Colargolu, którą oglądaliśmy z zapartym tchem w dzieciństwie, zwłaszcza odcinki o zaczarowanej walizce, która zmieniała się w dowolny pojazd. Na oglądanie pełnometrażowego filmu nie mam czasu, bo jutro trzeba wstać wcześnie.
Czeka mnie podróż pociągiem z bandą krzykaczy ;) trzeba jakoś ich ujarzmić :P
Komentarze