Kikah Warsaw Weekend Marathon
Okazuje się, że nawet pozostając na weekend w domu można się nieźle najeździć i nabiegać. W sobotę pobiegałam sobie przez dwie godziny po parku na Powiślu podczas zbiórki, gdyż w ramach musztry trenowaliśmy marsz biegiem. Wyglądaliśmy naprawdę egzotycznie, śmigając sobie w kolumnie dwójkowej po chodnikach :P ale naprawdę dużo radości to we mnie wywołało. Nawet zaczęłam się przez chwilę zastanawiać nad codziennym bieganiem. Tylko zaraz pojawiło się tysiące wymówek: nienawidzę biegać, nie mam dobrych butów, nie mam odpowiedniego czasu, nie mam miejsc do biegania... Chyba że o 5 rano, tak żeby nikt mnie nie widział :P ale coś by się na świeżym powietrzu przydało. Powolutku, powolutku zaczynają opadać ze mnie spodnie, znaczy coś w temacie gubienia wagi drgnęło. Czyli poranna gimnastyka coś daje :)
W niedzielę kursowałam między Warszawą a Podkową (w międzyczasie po mieście biegali sobie uczestnicy Orlen Warsaw Marathon, blokując skutecznie główne ulice), ze spotkania organizacyjnego na zajęcia do Podkowy i z powrotem do Warszawy na koncert pasyjny Beaty Bednarz. Mało takiego stricte fizycznego ruchu, ale teleportacja doskonała.
Na koncercie pasyjnym byłam już kilka lat temu w Rzeszowie, ale nadal niesamowicie mnie poruszają pieśni religijne w wykonaniu Beaty Bednarz. Od połowy koncertu nie potrafiłam już zwyczajnie bić brawa, tylko siedziałam pochylona i przeżywałam albo śpiewałam razem z nią. Nie wiem, jak mam to wam wytłumaczyć, ale czytam aktualnie rozdziały z książki "Życie Jezusa" mówiące o tygodniu paschalnym i wszystko, co się z tym wiąże, tak mocno do mnie dociera, że nie potrafię się powstrzymać od płaczu. Wróciłam do domu, wypiłam porządny kubek melisy (jest niezawodna na zaśnięcie, kiedy ma się kołowrót myśli) i tak zakończył się ten zabiegany weekend.
Komentarze