Życie sens właśnie ma, gdy się idzie i gra!
Wspominałam już, że jestem drużynową warszawskich pathfindersów? A że jest tam piętnaścioro dzieci i ośmioro kadry? Pewnie tak, trąbię o pathfindersach gdzie się da, już chyba niektórzy (czyt. Rozum) mają tego dosyć i uważają, że się bawię jak dziecko. Nic podobnego. Chociaż momentami może to tak wyglądać ;)
Zamieszczam dawno wyczekiwane zdjęcia i relację z naszej partyzanckiej wyprawy drużynowej do lasu nieopodal Skierniewic.
Niedziela, 29 kwietnia
(to jest ta część wyprawy w której nie brałam udziału, gdyż wracałam z tournee na Śląsku)
"This is madness... No, this is pathfinder survival!!!"
Plan zakładał, że przyjeżdżamy około godziny 14 i wędrujemy do 18 do naszego obozowiska,które miało leżeć kilometry od stacji PKP... Ponieważ przyjechałam nieco inaczej, niż pozostała część drużyny, więc byłam na miejscu długo przed nimi. A oni wędrowali i wędrowali...
Dla ochłody zanurzali się z lubością w rzece... Mając w pamięci zalecenia z kartki, że nie będzie możliwości mycia.
Nareszcie drużyna w komplecie. Można ich porządnie przemusztrować, zagwizdać trzy razy, żeby się wszyscy zbiegli... Oj, trzy gwizdki stały się legendarne...
Jak już wszyscy ochłonęli po mękach podróży z plecakiem (co niektórzy z walizką na kółkach, czego nie zapomną chyba do końca życia, a na pewno ci, którzy musieli tę walizkę zamiast nich ciągnąć), odbyła się długa kolacja i wieczorne nabożeństwo w świetle gwiazd. Na zdjęciu Marek, odrobinę niewyraźny, bo nie wziął Rutinoscorbin.
Płonie ognisko i szumią knieje... Drużynowa jest wśród nas ;)
Pozostała część dnia, a raczej wieczoru, nie była odpowiednio naświetlona do robienia zdjęć, więc tylko wspomnę, że zagraliśmy w słynną grę "Wilki i myśliwi". Stąd narodziła się idea prześladującego gwizdka :P
Zasypiamy wokół ogniska, nad głową gwiazdy.
Poniedziałek, 30 kwietnia
Dzień zaczął się wyjątkowo wcześnie, bo już o 4 rano. Słońce i ptaki nie dały spać mieszczuchom przyzwyczajonym do upojnej miejskiej ciszy zalegającej zakorkowane ulice. Dzieci powstawały skoro świt, tylko zdeterminowana kadra bezskutecznie naciągała śpiwór na uszy aż do regulaminowej pobudki o 7 rano.
Śniadanie ze zdrową owsianką pokrzepiło wszystkich,a kolejki po tę wysokoenergetyczną potrawę ustawiały się już na godzinę przed jej ugotowaniem.
Szkolenie praktyczne tego dnia obejmowało znaki patrolowe. Po lesie rozbiegły się radosne grupy, zostawiając ślady z patyków i szyszek. To chwila wytchnienia dla kadry...
Stary niedźwiedź mocno śpi... my się go boimy, na palcach chodzimy, jak się zbudzi to zagwiżdże:P
Popołudnie było równie intensywne. Oczywiście rzeki ciąg dalszy (proszę zwrócić uwagę, że weszliśmy do wody w KWIETNIU!) i bitwa o flagę. Trochę leniwą strategię przyjęliśmy i przypominało to Sitzkrieg z czasów I wojny światowej lub zimną wojnę. No cóż, temperatura nie sprzyjała takim manewrom.
Leśna cisza sprzyja natomiast dobrym rozmyślaniom... Wieczorem czeka nas wspólne studium Biblii.
Przygotowania do prawdziwej uczty :) nanosiły się dzieci mąki, to trzeba było ją zużyć :)
Mistrz kuchni: Marta, a menu dnia: zupa pomidorowa, jajecznica tofu i balaski, czyli ciasto chlebowe pieczone na kiju z masłem czosnkowym. Moją dietę diabli wzięli...
Ten moment, kiedy poziom żartów spada poniżej poziomu morza...
Wieczorne studium 7. rozdziału Ewangelii Mateusza było dla mnie odkrywcze. I mam cichą nadzieję, że dla pozostałych także.
I znowu lekcja astronomii przed snem.
Wtorek, 1 maja
Koniec survivalu... Noc była tym razem dłuższa. Andrzej, niczym starożytna westalka dzielnie pilnował ognia, aby nikt nie zmarzł.
A dla rozgrzewki poranne dżampki, czyli kadra wprowadza dyscyplinę.
Kaja, najmłodszy członek drużyny.
Na zakończenie wręczyliśmy panu Andrzejowi, gospodarzowi miejsca naszego biwakowania, książkę na pamiątkę. Za symboliczną stawkę 5 zł za noc mieliśmy do tego dostęp do wody pitnej. Taniej się chyba nie dało zorganizować ;)
Podróż na stację. Tym razem droga okazała się cztery razy krótsza, niż w dniu, kiedy zaczynał się survival ;)
Po dwóch dniach nauczyliśmy się odczytywać mapę ;)
Gra kolejowa: głuchy telefon. Zajęła dzieci na całe półtorej godziny.
Po powrocie jedyną słuszną czynnością było: wyszorować się i spać. I tak przez najbliższe 12 godzin...
Byle do czerwca... i następny biwak ;)
Komentarze