Translate

Byle nie do Warszawy :P

Uuuuch, co za tydzień. Dzień w dzień jeżdżenie tam i z powrotem autobusami, tramwajami, metrem, kolejką, rowerem do pracy. Gorący czas przez te upały (i wystawianie ocen w szkole oraz zaliczenia, wszystkim nagle pilno do nauki). Klasyczna kołowacizna, a raczej jej apogeum dopadło mnie wczoraj na zjeździe diecezjalnym, który odbył się na ulicy Siennej. Niby mieszkam w Warszawie zaledwie 10 miesięcy, a tu ze wszystkimi niemal trzeba było się witać, bo okazywał się znajomym. Po takich kilku godzinach wymieniania uścisków i całusów dostałam potwornego bólu głowy i przeświadczenia: trzeba uciec, żeby do reszty nie zwariować. I chociaż miałam plany pozostać w domu, pójść wieczorem na koncert Brodki, posiedzieć nad korektą i pracami na studia, to właściwie odrzucało mnie od tego daleko. Jak nie wiadomo, co ze sobą zrobić, to znaczy, że trzeba wyjechać. Zatem wyjechałam do rodziców na wieś, wczoraj po południu, zaraz po zjeździe diecezjalnym, który odbył się na ulicy Siennej. Dzień zaledwie na farmie, a ja czuję się tak wypoczęta, jakbym spędziła tu tydzień. To prawdziwa ulga, kiedy otwierasz okno i słyszysz taką samą ciszę, jak w pokoju, zamiast huku pędzących samochodów :)
Było fantastycznie dziś. Rozłożyłyśmy się z Olą na kocu pod drzewem, ja z książką, Ola wylegując się na słońcu i trwałyśmy przez trzy godziny na tymże posterunku. A po południu, kiedy dzieciaki wchodziły za bardzo na głowę, zrobiłyśmy im podchody po lesie. Strzałki, listy, przebieżki po leśnych ścieżkach, żeby ich maksymalnie zmęczyć ;) też miałyśmy zabawę, jednak z tego się nie wyrasta ;)
Kobiety z farmy zebrały się dzisiaj na kurs pieczenia chleba, który prowadziła mama. Hehe, też mogłabym taki poprowadzić, mama nam taki kurs robiła co najmniej raz w tygodniu, jak jeszcze mieszkaliśmy w domu :P
I tym sposobem wróciła do mnie równowaga. O tak.
Trzeba wytrwać do końca czerwca i będą wakacje. Ale wytrwam, jestem przecież dzielną kobietą, trudno o taką (i trudno z taką :P)
Natrafiłam dzisiaj na mega fragment z Pieśni nad Pieśniami, o ideale kobiety wg Salomona. To dla tych facetów, którzy boją się groźnych kobiet i twierdzą, że do takich należę. A i owszem, bo tak trzeba!

"Jesteś piękna, moja przyjaciółko, jak Tyrsa, pełna wdzięku, jak Jeruzalem, groźna jak hufce waleczne!
Kimże jest ta, która jaśnieje jak zorza poranna, piękna jak księżyc, promienna jak słońce, groźna jak hufce waleczne?"
Pnp 6,4.10

Radosnego tygodnia :)

Komentarze