Ofiara losu i zimy.
Poobijane łokcie, obdarte kolana,
Jasna kurtka w plamach od samego rana. A gdzież to tak Kika poturbowała się srodze?
Ano jadąc rowerem, gdy szklanka na drodze.
W tym tygodniu zdobyłam tytuł ofiary losu i zimy.
W sobotę rano zapanowała niezwyczajna pogoda. W nocy padał deszcz bądź śnieg (nie wiadomo, co dokładnie, nikt nie rozpoznał), a rano tę wilgotną powłokę ściął mróz. Utworzyła się idealnie gładka warstwa lodu na ulicach i chodnikach, podstępna i niebezpieczna. Przekonałam się o tym już po kilku minutach od wyjścia z domu, gdy po lekkim przyhamowaniu na rowerze zarzuciło mnie i wylądowałam na ziemi. Wywrócić się idąc a jadąc na rowerze to zupełnie inna siła uderzenia. Doświadczyłam tego dwukrotnie w niewielkich odstępach czasu, obijając sobie symetrycznie obie nogi, rozrywając rajstopy i zaliczając przy tym skaleczenie w okolicy kolana razem z wielkim siniakiem oraz brudząc całe ubranie. Nie miałam czasu na rozczulanie się nad sobą, bo czekał mnie cały dzień na szkoleniu w Podkowie, ale już siedząc w kolejce czułam, jak zaczyna promieniować ból. Wieczorem okazało się, że naciągnęłam sobie przy okazji ścięgno w karku i nie mogę nim swobodnie poruszać, więc każdy ruch podczas snu łączył się z bólem. Bolały także obite ramiona i nogi, do tego przypałętał się ból gardła. (Przy okazji wypróbowałam imbir zamiast tabletki na gardło - kroi się plasterek świeżego imbiru i ssie. Działa niezwykle skutecznie :) Podobny patent jest zalecany z czosnkiem, ale tylko w domowej kuracji, do wyjścia do ludzi imbir lepiej się nadaje ;)
Kiedy po trzech dniach wróciłam w miarę do normy, ciągle jeszcze z siniakami na nogach, zostałam na nowo ofiarą: ot wczoraj wracając z pracy i biegnąc do przejścia dla pieszych krzywo stanęłam i nadwyrężyłam kostkę :( dotkliwy ból jakoś rozchodziłam i dojechałam do domu, robiąc jeszcze zakupy po drodze, ale kiedy obejrzałam w domu nogę dokładnie, nie wyglądała dobrze. Poniżej kostki zrobił się krwiak i opuchlizna. Rano nie mogłam nawet na niej stanąć, wiec odwołałam zajęcia i zostałam w domu. Sąsiadka kupiła mi w aptece altacet w żelu i poddałam się smętnie tej przymusowej terapii. Wolny dzień przydał się wprawdzie na odpracowywanie zaległości w tłumaczeniu, więc moją normę dzienną wyrobiłam, ale poruszanie się nawet w obrębie mojego niewielkiego mieszkania wymagało skoków o tyczce. Po paru rundach druga zdrowa noga też zaczynała protestować.
Nie wiem, jak jutro będzie wyglądało moje chodzenie, wolałabym, żeby już było w miarę normalne, bo czeka mnie kolejny pracowity dzień. Ciężko mi się pogodzić z takim wagarowaniem. A do soboty noga musi wyzdrowieć obowiązkowo, bo gramy koncert w Szczecinie. Już dwie osoby chorują na gardło, nie mogę jeszcze ja robić problemów.
I na koniec piosenka o znaczącym tytule, śpiewana przez wokalistkę z bardzo plastyczną barwą głosu, nieco podobną do Aguilery ;) znana raczej z innych hitów, ale tym razem przedstawiam ten.
Komentarze