Three stories.
Dobijam już do końca I sezonu House'a, w tempie anemicznym, ale co tam ;) raz nadrobiłam i obejrzałam 4 odcinki jeden po drugim, ale tak to więcej nie dam rady. Tata mówi, że film trzeba przeżyć, a nie odpalać jeden po drugim. I ma rację, nawet jeśli to 42-minutowy odcinek serialu. A wczoraj było co przeżywać...
Obejrzałam wczoraj odcinek 21 "Three stories". Nie dziwię się, że był nagrodzony, bo pomysł na fabułę był iście genialny: wirtualne połączenie historii trzech pacjentów oraz wyjaśnienie losów House'a naprawdę poruszyło wyobraźnię. Ja, jak to ja, rozkleiłam się na wątku romantycznym, czyli wspomnieniu dawnej miłości House'a...
Nie byłam w stanie oglądać z marszu kolejnego odcinka. Grzecznie i spokojnie położyłam się do łóżka, słuchając spokojnej muzyki fortepianowej w wykonaniu Kevina Kerna. Lubię fortepian, niesamowicie mnie wycisza i uspokaja. Mogę tak długo leżeć i słuchać. Zazwyczaj wtedy prawie o niczym nie myślę, albo przewijają mi się w głowie bardzo łagodne obrazy. Właściwie to jest u mnie jedyna (nie licząc snu) dopuszczalna forma nicnierobienia ;)
Ale nawet takie stany nie trwają długo... Zapukała Ula i zawołała mnie, żebym obejrzała jeden genialny filmik, który wysłała jej koleżanka ;) no i liryczny nastrój diabli wzięli... :P zresztą sami posłuchajcie :P
Tak to jest, jak przepadną lekcje w muzyku i człowiek ma za dużo czasu wolnego :P robi wtedy dość niecodzienne rzeczy... A w następnym tygodniu zaczynają się ferie...
Zasypało mnie dzisiaj śniegiem, jak szłam do pracy. Takie... swojskie ;)
*
.*
..*
...***
Komentarze