Miał być ślub
Najdziwniejsze przygody można czasem przeżyć we śnie. Dzisiaj przyśnił mi się mój własny ślub. Był to dziwny sen, bo dzielił się na dwie części. Zazwyczaj jak się przebudzę, a sen nie ma jeszcze zakończenia, bardzo rzadko zdarza się, że gdy zasnę ponownie, to przyśni się to samo, a tym razem tak się stało.
Zaczęło się od tego, że zobaczyłam kościół. Był nieduży, położony na lekko opadającym wzgórzu, pod lasem, prowadziła do niego kamienna nierówna ścieżka. Pobiegłam tam, żeby zobaczyć, jak wygląda w środku. Nie był to jeszcze dzień ślubu, tylko przygotowania, a ja nie wiedzieć czemu miałam już na sobie suknię i bose stopy, zupełnie jak ta dziewczyna z fotografii. Kościół wyglądał jak zwykła sala, z ławami, krzesłami, z tyłu siedział akustyk za wielką konsolą, a z przodu znajdowali się księża prawosławni (naprawdę nie wiem, dlaczego akurat prawosławni, bo środek wyglądał na typowy kościół protestancki) i kilkoro ludzi się w środku kręciło. Dostrzegłam gdzieś moją mamę, która poinformowała mnie, że mogą być problemy z puszczaniem podkładów muzycznych, bo tutaj wszystko nagrywają. Nie wiem, dlaczego to miało być problemem, ale okazało się potem, że faktycznie tak było. W międzyczasie spostrzegłam, że moja suknia zmieniła kolor na czerwony, z jednym czarnym i białym pasem w środku, niczym szarfa. Zmartwiłam się, że teraz będę musiała szukać nowej. Zaraz po tym się przebudziłam. Postanowiłam zapamiętać jak najwięcej i zasnęłam znowu.
Tym razem to był już dzień ślubu. Kościół był pełen ludzi, ale nikogo nie mogłam rozpoznać. Stałam gdzieś z tyłu w mojej przefarbowanej sukni i zastanawiałam się, kiedy to się zacznie i czy suknia stanie się znowu biała? Nagle ktoś obok mnie zawołał: "teraz!", wstałam więc, wstrząsnęłam suknią i zrobiła się biała. Rozległy się dźwięki marsza weselnego, zaczęłam się rozglądać, kto mnie będzie prowadził do przodu i zobaczyłam wujka Andrzeja, współpracownika mojego taty. Wziął mnie pod rękę i poprowadził do przodu. Usiadłam na krześle obok pana młodego, nieustannie się wiercąc, bo nie mogłam go dziwnym sposobem zobaczyć. Zupełnie nie zarejestrowałam, kto prowadził uroczystość. Pamiętam tylko, że dalszy ciąg okazał się zupełną katastrofą. Osoba odpowiedzialna za muzykę i podkłady (to była Marta z naszego zespołu) nie mogła opanować sprzętu, który okazał się jakimś przedpotopowym wynalazkiem, muzyka leciała, chociaż głośniki były ściszone, przygotowana prezentacja zaczęła sama lecieć i wszystko wzięło w łeb. Oczywiście niemal wszyscy ruszyli na pomoc, powodując jeszcze większe zamieszanie. Siedziałam bezradna na swoim krześle, czując, że już nic gorszego nie może mi się przytrafić i nagle po mojej lewej stronie znalazłam jego rękę. Chwyciłam ją mocno, zaplotłam palce i wstąpiła we mnie uspokajająca, krzepiąca siła. Podniosłam oczy i zobaczyłam młodego, ciemnowłosego mężczyznę w okularach, wyglądającego zwyczajnie, ze skupionym w dal spojrzeniem. Nie wiem, kim on był, nie mogłam rozpoznać w nim nikogo znajomego. Pomyślałam: "to dziwne brać ślub z kimś, kogo się zupełnie nie zna", bo właściwie nie znałam go zupełnie. Tylko ten uścisk ręki był taki znajomy. Zaraz po tym obudziłam się na dobre i nie dowiedziałam się, jak to się zakończyło.
Czy wam się też kiedyś coś takiego przyśniło?
Młoda Brodka mi się skojarzyła z tym, zanim zaczęła Grandę.
I jeszcze jedna. Przyznaję, nie kojarzę takich piosenek po wykonawcach, dla mnie wszystkie tego typu piosenki to Gosie Andrzejewicz. No ale teraz Brodka to wyższa półka...
Komentarze