Translate

I want to ride my bike.



Święta się skończyły i trzeba było wrócić z południa. Nie udało się zrealizować planu wycieczki do Zaborowa, ale i tak było dobrze w domu :) komputer był używany sporadycznie do obejrzenia filmu, a tak to się przebywało z ludźmi. 

Poniedziałek, 9 kwietnia

Podczas porządkowania domu natrafiłam na mój stary rower w garażu, mocno pordzewiały, odrapany, ze skrzywionym kołem i flakami zamiast dętek. Z żalem stwierdziłam, że nadaje się już tylko na złom. Cała historia tego roweru stanęła mi przed oczami - wyprawy po okolicznych górkach i wioskach, malowanie go w czarno-białe pasy, rozbite łokcie i kolana... Pierwszy rower, jaki miałam.
Zanim przyjechałam do domu, przyszedł mi do głowy pomysł, żeby kupić sobie rower, ale ze zwykłym sobie flegmatyzmem odłożyłam to, aż znajdę wolne 300 zł (czyli nigdy). Porządkując dalej okazało się, że mama ma w piwnicy rower, który kupiła 4 lata temu i stoi nieużywany, odkąd zrobiła prawo jazdy. Namyślałam się jakiś czas i postanowiłam, że go zawiozę do siebie do Michałowic. Mieszkam na uboczu, do kolejki WKD mam 15 minut piechotą, na zakupy jeszcze dalej, więc rower się przyda. Początkowo zamierzałam wziąć rolki, żeby sobie wieczorami jeździć, ale mama stwierdziła, że rolki może mi przywieźć tata, a do autobusu roweru nie weźmie, więc jedyną opcją jest zawieźć go pociągiem. 

Wieczór przed wyjazdem ogarnęła mnie gorączka podróży i musiałam zarazić nią kilku znajomych, roztrząsając przed nimi swoje obawy co do podróży pociągiem z rowerem. Oczywiście wykazali się pełną chęcią pomocy, prezentując różne podejścia:

  • podejście ścisłe:  po co ten cały wywód? masz 3 opcje: 1. namawiasz tatę, aby pojechał samochodem  2. bierzesz sama  pociągiem 3. nie bierzesz wcale. Proste i logiczne,  otoczka emocjonalna jest zbędna.
  • podejście filozoficzne: musisz nakreślić swój cel, który zamierzasz osiągnąć, spisać na kartce i rozważyć za i przeciw i w odniesieniu do tego podjąć decyzję, gdyż zadanie, jakiego się podjęłaś, nie jest łatwe, ale jeśli to zrobisz, rezultat będzie zgodny z twoimi zamierzeniami.
  • podejście empiryczno-praktyczne: pewnie, że się da :) sam kiedyś jechałem z rowerem na drugi koniec Polski, wprawdzie był tam specjalny wagon, ale z regulaminu kolei wynika (informacja z regulaminu, ) że pomimo tego przewóz jest możliwy. 
Zdrowo się uśmiałam z pierwszych dwóch pozycji, ale ostatnia mnie uspokoiła. Ponadto byłam przekonana, że jeśli wsiądę rano do szynobusu do Rzeszowa, na pewno konduktorzy mi coś doradzą, zanim kupię bilet. 

Wtorek, 10 kwietnia

9:13. No to jadę. Szynobus przyjechał punktualnie do Wojaszówki. Do ostatniej chwili próbowaliśmy z tatą zorganizować pompkę, żeby napompować tylne koło, ale się nie udało. Trudno, będę go pchać, w końcu to tylko z peronu na peron.
9:45 Udało mi się kupić bilet z Wojaszówki do Warszawy za 32,15 zł, wraz z dopłatą za rower. Rekordowa cena. Konduktorzy zapewniają, że zdążę na przesiadkę w Tarnowie (5 min), a w Krakowie już na pewno (20min). Za to będzie 3 razy taniej, jadąc Przewozami Regionalnymi. No, to wio. Jest ciepło, słonecznie, ogarnia mnie szalona radość, że będzie to podróż pełna przygód.
10.45 Pociąg dotarł do Rzeszowa. Robię mały rekonesans na dworcu i orientuję się w cenach przechowalni bagażu, w tym rowerów. 10 zł za rower, 5 za bagaż - do godziny 19. Nie no, to, że mam super promocyjny bilet, nie zobowiązuje automatycznie do tego, żeby szastać pieniędzmi. Zapinam rower do słupa koło peronu, obok innych rowerów pracowników kolei. Najbardziej rozbawia mnie stare Kowalewo, przypięte ogromnym łańcuchem z kłódką. Kto by chciał go ukraść? Sam wygląd odstrasza :P
11.00 Idę starą trasą do szkoły muzycznej. Przypominają się miejsca i osoby z nimi związane. Tutaj sklep ze zdrową żywnością, a tutaj salon Orange, gdzie płaciłam kolosalne faktury 6 lat temu, a tam mieszkanie w kamienicy z oknami na Rynek, w którym Natalia zrobiła rewolucję z moją fryzurą...
11.15 Jestem w szkole. Pusto i cicho, bo zajęcia rozpoczynają się dopiero następnego dnia. Niedługo będzie pani i zacznie się próba. W sali 55 wymieniono klawisze w fortepianie i już drzazgi nie wchodzą w palec. Aa, wstawili jeszcze elektroniczną Yamahę. Poza tym chyba bez zmian.
12.00 Próba wokalistek do dyplomu. Dawno nie widziałam pani i dziewczyn. Wyrosły, zeszczuplały. I głosy im wyszlachetniały :) Dominika jest trochę wycofana i nie śpiewa pełnym głosem, ale czysto. Asia ma głos jak dzwon, perlisty, dźwięczny. Wszystko byłoby super, tylko że często jest obok dźwięku. 
14.00 Śpiewa Paula. Czekałam na nią z niecierpliwością. Zaśpiewała zwykłe ćwiczenie i to już był majstersztyk. Reszta była już tylko rewelacyjna. Popłakałam się ze wzruszenia. Przepiękny głos, mogłabym słuchać jej do wieczora, przy takiej muzyce się odpoczywa z przyjemnością. Niestety musiałam się zbierać na pociąg.
14.48 Uff, udało się. Roweru nikt nie ukradł, kupiłam prowiant na drogę w słynnej budce STS i wpakowałam się z rowerem do pociągu. Konduktor uprzejmie powiadomił, że jedziemy według planu i powinniśmy zdążyć na przesiadkę w Tarnowie.Wypakowuję swoją zapiekankę i frytki i wcinam, brudząc się niemiłosiernie jak małe dziecko.
16.50 Niewiarygodne, ale udało się przebiec z rowerem przez perony i wpakować do pociągu. Pierwszy lepszy wagon, do którego trafiłam, okazał się być pełny kibiców Wisły Kraków, jadących na mecz. Czekało mnie dwie godziny zbiorowego szaleństwa: wojowniczych piosenek, puszek z piwem, papierosów i ciągle dopychającej się młodzieży z szalikami na kolejnych stacjach aż do samego Krakowa. Dobrze, że rac nie odpalili. Jednego ciągle musieli hamować, żeby nie zaciągnął hamulca bezpieczeństwa. Tego by tylko brakowało. Konduktor się poddał, widząc ten tłum i sprzedał im jakiś zbiorowy bilet. 
18.31 Nie jesteśmy jeszcze w Płaszowie, gdzie miałam się przesiąść. Szanse, żeby wysiąść, też są nikłe, bo ludzi jest coraz więcej, a do tego przybył kolejny rower. Przynajmniej nie byłam jedyną atrakcją turystyczną w tym pociągu. To jakiś rowerowy dzień. Czuję, że chrypnę, chociaż nie wydzieram się tak, jak oni. Chyba zaraziłam się od Filipa w domu.
18.46 Konduktorowi udało się dotrzeć do naszego przedziału po raz drugi. Spieszę do niego z pytaniem, czy zdążymy na przesiadkę. Kiwa głową, że nie. Sugeruje, żeby jednak jechać do Krakowa Głównego i tam próbować. Poddaję się jego retoryce i zostaję w pociągu. I tak bym nie miała jak wysiąść. 
18.51 Jesteśmy w Płaszowie. Nawet nie mam jak wyjrzeć przez okno, żeby zobaczyć, czy pociąg jeszcze stoi. Konduktor gdzieś zniknął. Ufnie czekam, że jakoś to będzie.
19.05 Dojeżdżamy do Krakowa Głównego. Wytaczamy się z pociągu i próbuję dopaść żółtej tablicy informacyjnej. Niestety, InterRegio do Warszawy odjechał wg rozkładu 4 minuty temu. Desperacko biegnę na piąty peron, ale rzeczywistość jest brutalna. Pociągu nie ma.
19.15 Krążę chaotycznie po dworcu, czując, jak spada mi adrenalina, która napędzała mnie przez cały dzień. Chce mi się płakać, jak zawsze, kiedy nie wiem, co zrobić, ale walczę i zmuszam się do logicznego myślenia. 
19.20 Po rundach tam i z powrotem znajduję w końcu jakiegoś konduktora, który wyjaśnia mi, że mogę zwrócić niewykorzystany częściowo bilet i kupić nowy na najbliższy pociąg TLK do Warszawy. 
19.25 Podejmuję decyzję, że jadę najbliższym TLK i będę bezwzględna w wyegzekwowaniu niższej stawki za niedopatrzenie PKP. Udaję się do budynku głównego i w końcu znajduję właściwą kasę. Zamykają ją za 5 minut. Nie dbam o to. Jestem zdesperowana.
19.30 Kasjerka uświadamia mnie, że po odliczeniu niewykorzystanego biletu itd. (było to bardziej skomplikowane,ale nie chce mi się tego liczyć) muszę dopłacić jeszcze 8,25 zł do biletu na TLK. Decyduję się na to. Nie chce mi się biegać za dyżurnym ruchu i podbijać stary bilet, że pociąg był opóźniony. Do TLK jest tylko 20 minut.
19.37 Kasjerka orientuje się, że nie sprzedała mi jeszcze biletu na rower. Dochodzi kolejne 9,10 zł. Jestem załamana, ale co zrobię. Bilet już został anulowany i wydrukowany nowy. Przeliczam sobie te wszystkie operacje i wychodzi, że i tak zapłaciłam taniej, niż jakbym jechała tym TLK od Rzeszowa. Przeboleję jakoś te 17 zł.
19.45 Wlokę się smętnie na peron. Rozlega się komunikat, że pociąg jest opóźniony o 10 minut. No pięknie. Zdążyłabym obtańcować dyżurnego ze dwa razy. Trudno. Zapłacone.
19.55 Ludzie tłoczą się na peronie. Ogarnia mnie coraz większa rezygnacja i właściwie jest mi już wszystko jedno. Byle zapakować rower i dojechać do domu. I właśnie wtedy zapowiadają pociąg. Pospolite ruszenie atakuje przód, a ja przezornie przesuwam się na sam koniec. Znajduje się miejsce na rower i dla mnie.
20.30 Czuję ból mięśni i gardła, zaczyna mnie rozkładać. Robię wyprawę do WARSu po herbatę. To prawdziwa wyprawa, bo jestem na samym końcu składu, a WARS jest jakieś 7 wagonów dalej. Mijam po drodze innych współpasażerów, którzy też podjęli taką wyprawę i wracają ze zdobyczą.
20.50 Jestem z powrotem w przedziale. Jedyna nie czarna herbata, jaką mieli, to miętowa. Na przeziębienie to średnio pomaga, ale przynajmniej jest gorąca. Zanurzam się w lekturze.
21.55 Telefon od natrętnego kolegi. Nie chce mi się go odbierać, nie mam siły mówić. Też sobie porę wybrał.
22.45 Pociąg dojeżdża na Zachodni i stoi tam 10 minut. Z jednej strony dobrze, bo kolejkę mam i tak dopiero 23.20, z drugiej się denerwuję, że tak długo stoimy. Chyba mam dosyć tego dnia.
23.02 Jesteśmy na Centralnym. O dziwo, działają ruchome schody, a właściwie ruchomy chodnik. Kupuję bilet miesięczny na WKD. Kolejka już stoi. Jakiś uprzejmy Wietnamczyk pomógł mi wciągnąć rower do środka.
23.20 Kolejka rusza ze Śródmieścia.  W drodze kończę czytać książkę. Płaczę ze wzruszenia i zmęczenia. 
23.45 Jestem w Michałowicach i wlokę się ostatkiem sił z moim bagażem do domu. Modlę się półgłosem, żeby wyrzucić z siebie wrażenia z całego dnia. Stwierdzam, że to był pozytywny dzień.W końcu mam rower i dojechałam nim aż tutaj. 

Środa, 11 kwietnia
00.00 Jestem w domu. Wciągam rower po kręconych schodach do góry i sama się sobie dziwię, że jeszcze mnie na taki wysiłek stać. Waham się, czy runąć spać od razu, czy jednak się umyć. Pedantyzm zwycięża nad zmęczeniem.
00.20 Zażywam polopirynę i idę spać.
01.45 Przychodzi sms od kolegi, czy śpię. Nie odpisuję, bo śpię.


Komentarze

Anonimowy pisze…
biedna... ale jaka dzielna! :)
Anonimowy pisze…
I kto by pomyślał, że przewożenie roweru może dostarczyć tyle emocji. :)) Aż się boje pomyśleć, co będzie jak pojedziesz nim na pierwszą wyprawę :P
Karolina pisze…
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Karolina pisze…
Ciekawe co to za "kolega" pisze do Ciebie sms o 1:45 :):) no no, ciekawie :) Pozdrawiam szalona :)
Anonimowy pisze…
Ciągle dobrze się Ciebie czyta :)