Zatonie 2007... i 2010 ;)
Ten sam plac zabaw, ta sama mina, może tylko figura inna;) szalone czasy...
Jeżdżę na camp do Zatonia już od 5 lat. Ten sam ośrodek, to samo jezioro, ci sami ludzie, może tylko co roku powiększający lub zmniejszający grono bliskich znajomych. Stałe punkty programu: zwariowane akcje z dziewczynami, masę odjechanych zdjęć i szukanie sensu życia w rozmaitych wykładach. Wypady do lasu na modlitwę i odsalanie oczu. I dobijające przeczucie, że nic w życiu się nie zmieni...
W tym roku, pomimo uporczywych starań, już w pierwszy dzień było odsalanie. A kiedy już to miałam za sobą, powiedziałam sobie: nie chcę tego, żeby było jak co roku. I następnego dnia przyszły zupełnie inne wrażenia: takie sprzed 5 lat, kiedy przyjechałam po raz pierwszy na camp i byłam świeżo po maturze. Czułam, że zakończyłam jakiś ciężki etap w życiu i że teraz wydarzy się coś nowego, co wpłynie na moje życie. I po raz pierwszy od 5 lat poczułam się naprawdę wolna...
Dzięki czemu wypady do lasu nabrały wkrótce innego znaczenia;)
Fajnie było znowu być niepoważnym, chodzić późno spać, włóczyć się ze znajomymi, gadać godzinami i śmiać się z byle czego, nie martwić się dorosłym życiem, nie myśleć o tym, że mam 24 lata, ten cały dyplom magistra i niedługo muszę szukać pracy... Tak chciałabym nadal pozostać takim beztroskim, szczęśliwym człowiekiem, a nie na siłę szukającym powagi i ukrytych problemów... Byłoby pewnie dużo łatwiej ;)
Nie uciekam od dorosłości. Chciałabym tylko uczynić ją mniej przytłaczającą;)
I chyba będę przedłużać sobie wrażenia z campu ile się da;)
PS: Znów mi się na retrospekcję zebrało... Wczoraj przejrzałam posty w blogu. Pozytywny objaw: od ponad pół roku nie pojawił się stały motyw przewodni:P widocznie przestał być tajemniczy i pociągający i spowszedniał na tyle, że przestał być obiektem zainteresowania. I dobrze. Ileż można... Jestem nieomal z siebie dumna:P
Komentarze