Dr Holmes
W końcu się udało - w ten weekend obejrzałam "Sherlocka Holmesa" i muszę przyznać, że film mnie totalnie zaskoczył, oczywiście na plus.
Po stu latach od pojawienia się Sherlocka Holmesa mało kto już pamięta, kim on był. W popkulturowej zbiorowej świadomości utrwalił się jego ułagodzony wizerunek: flegmatycznego dżentelmena, dystyngowanego, grającego na skrzypcach, powtarzającego "to elementarne, drogi Watsonie" i z rzadka rzucającego ciętą ripostę. Na szczęście pojawił się Guy Ritchie, który odstawił to stare truchło do mauzoleum, gdzie jego miejsce, i niczym najlepszy z okultystów sięgnął do świata zmarłych i wskrzesił Holmesa takim, jakim go uczynił stwórca, sir Arthur Conan Doyle. I okazało się, że jest to idealny bohater XXI wieku, który doskonale wypełni pustkę pozostawioną po herosach kina nowej przygody z emerytowanym Indianą Jonesem na czele.
Jak u Doyle'a tak i u Ritchiego Holmes jest postacią niezwykle barwną, ekscentryczną i nieprzewidywalną. Wokół niego panuje totalny chaos i nieopisany bałagan, ale właśnie w nim czuje się najlepiej. Jego nieprzeciętny umysł niestety rodzi dystans między nim a światem, czego doskonale jest świadomy. To sprawia, że w jego duszy jest sporo mroku, który rozprasza morfiną (to akurat w filmie zostało ledwie zasugerowane), bijatykami, a przede wszystkim intelektualnymi potyczkami z równymi sobie. W osobie Roberta Downeya Jr. duch Holmesa w końcu odnalazł dom, w którym – mam nadzieję – zamieszka na dłużej. Aktor brawurowo odegrał wszystkie niuanse charakteru słynnego detektywa. Nie wyobrażam sobie, by ktokolwiek inny mógł go w najbliższym czasie zastąpić.
Złośliwy, niezwykle inteligentny, lubiący nielegalne walki na pięści i używki Holmes oraz racjonalny, ale nie pozbawiony dobrego humoru i odrobiny szaleństwa Watson niepokojąco kojarzą się z bohaterami popularnego serialu "Dr House". To niewątpliwie ciekawe źródło inspiracji, podobnie jak dla twórców House'a źródłem były teksty Arthura Conan Doyle'a o słynnym detektywie. Guy Ritchie skoncentrował się chyba za bardzo na samym czerpaniu, zamiast dorzucić postaciom coś od siebie. Owszem, widzimy całkiem nowy, intrygujący i bardzo różnorodny wizerunek Holmesa, jednak każdy fan serialu o kontrowersyjnym i genialnym lekarzu odniesie wrażenie, że skądś już to zna. Sytuację ratuje Robert Downey Jr, który wprowadza w postać Sherlocka świeżość i kreuje ją na własny sposób. Podobnie Jude Law, który rolę dr Watsona bez wątpienia może zaliczyć do grona zawodowych sukcesów. Nie sposób też pominąć zwracającej uwagę swoją kreacją Rachel McAdams oraz Marka Stronga w roli lorda Darkwooda.
Na brawa zasługuje też szeroko pojęty klimat filmu. Szczególnie muzyka, która wręcz przenosi widza na ulice Londynu z końca XIX wieku. Kompozycje jak zawsze niezawodnego Hansa Zimmera, znanego ze stworzenia genialnej ścieżki dźwiękowej między innymi do "Gladiatora", stanowią element scalający tę produkcję. Ważne jest także dość mroczne, ale nastrojowe światło i imponująco zrealizowane efekty specjalne. Turpistyczny, utrzymany w odcieniach ochry, brązów i szarości obraz Londynu pełnego ponurych hal fabrycznych i mętnych typów intryguje. Wszystko to tworzy pewną całość, niezwykle plastyczne tło dla niezwykle wciągającej i szybko prowadzonej akcji oraz wielokrotnie wspomnianego już aktorstwa, które stanowi fundament całego obrazu.
Ktoś mógłby powiedzieć, że owszem aktorzy zagrali dobrze, za to fabuła jest grubymi nićmi szyta. Ten ktoś jednak powinien sobie odświeżyć historię kina. "Sherlock Holmes" ma klasyczną fabułę kina awanturniczego, wystarczy przypomnieć sobie chociażby "Indianę Jonesa i Świątynię Zagłady". Pomysł z połączeniem wątku ezoterycznego z rozwojem technologicznym jest genialny w swej prostocie i trafia w dziesiątkę, jeśli chodzi o odzwierciedlenie epoki. Należy bowiem pamiętać, że przełom XIX i XX wieku to czas gwałtownego rozwoju okultyzmu, narodziny współczesnego satanizmu, zainteresowania na Zachodzie filozofią Indii i Chin, i to wtedy powstała jedna z najpopularniejszych talii Tarota. Okres ten to również niezwykły czas dla nauki: Tesla, Edison, bracia Lumière, bracia Wright, Curie-Skłodowska, Einstein. I echa tego chaosu odnajdziemy właśnie w "Sherlocku Holmesie".
Jednak jak w kuchni tak i w filmie nie wystarczą składniki najwyższej jakości, by osiągnąć sukces. Potrzebny jest jeszcze mistrz, który połączy je w jedną olśniewającą całość. I takim mistrzem okazał się Guy Ritchie. Ci, którzy znają jego poprzednie filmy jak "Porachunki", "Przekręt", "Rock'N'Rollę", doskonale wiedzą, czego się spodziewać. Mimo że "Sherlock Holmes" to największe komercyjne przedsięwzięcie reżysera, Ritchie pozostał wierny swojemu stylowi. Dzięki temu uzyskaliśmy dynamiczne widowisko, z będącymi już znakiem firmowym Ritchiego scenami ostrego montażu, z uroczymi i barwnymi draniami w rolach głównych okraszonych obfitą dawką ciętego humoru. "Sherlock Holmes" to rozrywka najwyższego sortu. Film po prostu trzeba zobaczyć.
Recenzja z filmweb.pl
Komentarze